Bajki dla dzieci

  • Szymańscy na wsi – Traktor dziadka
    Babcia Zosia właśnie wyjmowała z piekarnika drożdżowe bułki, gdy zza zakrętu przy drodze rozległ się znajomy warkot silnika. W jednej chwili dzieci rzuciły się do okna, jakby usłyszały sygnał do rozpoczęcia wakacyjnej przygody. – To dziadek! – zawołał Antek, aż mu kromka spadła z ręki. – Wrócił! Po kilku dniach spędzonych u sąsiada, gdzie pomagał przy zbiorach, dziadek Franek wracał do domu. Wysiadł z samochodu w koszuli w kratę i z lekko przekrzywionym kapeluszem, a jego twarz rozjaśniał uśmiech, który pojawiał się zawsze, gdy widział wnuki wbiegające mu naprzeciw. Najpierw uściskał Julkę, potem Jakuba, a na końcu Antka, który niemal rzucił się mu na szyję. – Co tam robiłeś? – dopytywał Jakub, wyciągając notatnik. – W jakim systemie były zasiane ogórki? Tradycyjnym czy pasmowym? – Ile godzin dziennie siedziałeś na traktorze? – chciała wiedzieć Julka. – Czy można spać w stodole? – dodał Antek. – Bo ja mam plan. Dziadek tylko się śmiał, poklepując ich po plecach. Gdy usiedli w kuchni przy stole, babcia podała mu herbatę z miętą i ciepłą bułkę. – No to opowiadaj – zagaiła z uśmiechem. – Jak było? Dziadek wziął łyk, westchnął i przetarł czoło dłonią. – Pomogłem przy ziemniakach, naprawiłem płot, nauczyłem młodego sąsiada zmieniać olej… Ale jak dziś rano wróciłem na swoje pole… Tu zrobił pauzę i spojrzał na dzieci ponad rantem kubka. – …to mój traktor zniknął. Cisza była tak gęsta, że słychać było tykanie zegara. – Zniknął? – powtórzyła Julka. – Jak to? – Stał pod jabłonią, jak zawsze. Wróciłem z narzędziami, patrzę – nie ma. Ani śladu. Antek podniósł rękę, jakby zgłaszał się w klasie. – Może ktoś go pożyczył? Albo… sam postanowił zwiedzić okolicę? – Może zainstalowałeś pilota i zapomniałeś? – dorzucił Jakub. Dziadek roześmiał się i pokręcił głową. – Gdybym ja umiał tak majstrować, to bym już dawno miał traktor z autopilotem i miejscem na leżak. Julka spojrzała z powagą. – W takim razie to wygląda na poważną sprawę. Tajemnica Traktora. – Ekipa Poszukiwawcza Szymańskich – gotowa do działania! – zawołał Antek, chwytając kij od szczotki, który ochrzcił „patykiem tropiciela”. Jeszcze tego samego ranka dzieci ruszyły na pole dziadka, uzbrojone w lupę, notesy i niezachwianą pewność, że prawda czai się tuż za rogiem. – Oto miejsce ostatniego postoju pojazdu – oznajmiła Julka, wskazując jabłoń. – Zostawiono go tu kilka dni temu. Jakub przyklęknął, dokładnie badając ślady w ziemi. – Ślady opon kierują się w stronę łąki. A więc traktor ruszył tędy. – O, dowód zbrodni! – krzyknął Antek, podnosząc nadgryzione jabłko. – Zostawił ślad po podjadaniu! Obok leżała papierowa torebka po bułce z makiem. – Dziadek mówił, że miał ją na siedzeniu – potwierdziła Julka. – Czyli ktoś był w kabinie. Ale kto? Podążając śladami, dotarli do skraju pola, gdzie spotkali pana Staszka, sąsiada znanego z zamiłowania do opowieści. – Szukacie traktora? A no… coś zielonego widziałem. Rano jechało przez łąkę. Ale wiecie, co najdziwniejsze? Nikogo nie było za kierownicą! Sam jechał! Antek zrobił wielkie oczy. – Czyli miałem rację. Samotraktoro-wędrówka! Julka spojrzała na Jakuba, który już kreślił schemat w notesie. – To nie duchy – powiedział chłopak. – To nowoczesność. Może ktoś sterował nim zdalnie. – Ale dziadek nie ma takiej technologii – zauważyła Julka. – Może ktoś inny ją ma… Ślady opon prowadziły przez łąkę do zagajnika. Gdy ścieżka zniknęła w trawach, dzieci stanęły na chwilę. – Traktor nie miał prawa przejechać tędy – mruknął Jakub. – To szlak saren, nie maszyn. Antek tymczasem coś wypatrzył. – Ej, patrzcie! Rączka od pilota! – wyciągnął znalezisko z pobocza. – Ktoś sterował traktorem jak zabawką! W lesie było chłodniej. Z oddali słychać było… muzykę? – Czy to disco polo? – zapytała Julka. – Brzmi jak z radia dziadka – potwierdził Jakub. Między drzewami, na małej polanie, stał traktor dziadka Franka. Ale to, co się wokół niego działo, zaskoczyło dzieci bardziej niż sama jego obecność. Na przyczepie ustawiono scenę z poduszek i bel siana, wokół siedziały dzieci, a pani Marta z biblioteki czytała im książkę o prosiaczku i przyjaźni. – Co tu się dzieje…? – wyszeptała Julka. Z tłumu wyszła babcia Zosia z rozpromienioną twarzą. – Niespodzianka! Sołtys poprosił o pomoc przy organizacji czytania w plenerze. A że dziadek był u sąsiada – pożyczyłam traktor. Mobilna Biblioteka Polowa! – Czyli… to nie kradzież – stwierdził Jakub. – To… porwanie do celów kulturalnych – podsumował Antek. Po chwili zjawił się i sam dziadek Franek, z bułką w jednej ręce i termosikiem w drugiej. – A to mój traktor! – zaśmiał się. – I pomyśleć, że chciałem zgłaszać zaginięcie! – Zaginięcie z happy endem – uśmiechnęła się babcia, patrząc na dzieci siedzące na sianie i słuchające bajek. Pani Marta podeszła do Julki, Jakuba i Antka. – Cudownie, że jesteście. Szukaliśmy detektywów do bajki, ale wygląda na to, że wy przyszliście z własną. Dzieci usiadły na przyczepie, zajadając herbatniki z torby dziadka. Gdy pani Marta wręczyła im dyplomy Tropicieli Traktorów, Julka od razu sięgnęła po swój zeszyt przygód i zapisała: „Tajemnica rozwiązana. Traktor odnaleziony. Wnioski: lepiej nie osądzać zniknięcia zbyt wcześnie – może właśnie zaczyna się literacka przygoda.” Jakub dopisał niżej: „Możliwe zastosowania traktorów: orka, zbiór ziemniaków, a także… kultura i sztuka.” Antek spojrzał na przyczepę, na której właśnie montowano girlandy z kolorowego papieru. – Następnym razem… zróbmy kino na kółkach. Dziadek poprawił kapelusz i puścił do nich oko. – Ale najpierw – zbieramy marchewki. Bo nawet kultura musi czasem poczekać na plony.
  • Przygody Kółka i Szyny – Wyspa Tajemnic
    W Radosnej Dolinie poranek zapowiadał się spokojnie, ale Kółek i Szyna mieli już przygotowany plan na dzień. Burmistrz Doliny poprosił ich o dostarczenie specjalnych narzędzi na przystań nad jeziorem. Był to zwyczajny kurs, ale jak zawsze bohaterowie byli gotowi na każde wyzwanie. – Słyszałeś, że na jeziorze jest opuszczona wyspa? – zapytał Kółek, manewrując wśród zielonych wzgórz. – Tak, ale nigdy tam nie byłam – odparła Szyna, jej reflektory świeciły z ciekawością. – Słyszałam, że kiedyś była tam mała stacja i tory, ale wszystko zostało opuszczone. Kiedy dotarli na przystań, czekał na nich Kapitan Falka, stary, ale niezawodny statek transportowy. Jego burty były lekko odrapane, ale w oczach lśniło doświadczenie. – Ahoy, przyjaciele! – zawołał Kapitan. – Mam dla was niespodziankę. Wasz ładunek to nie tylko narzędzia. Mam pozwolenie, by zabrać was na wyspę! Kółek i Szyna spojrzeli na siebie z ekscytacją. – Wyspa Tajemnic? Naprawdę? – zawołał Kółek, jego reflektory migotały z radości. – To musi być przygoda! Podróż przez jezioro była spokojna, a Kapitan Falka opowiadał historie o wyspie. Mówił, że kiedyś było to tętniące życiem miejsce, gdzie lokomotywy transportowały towary z wyspy na ląd. Wyspa miała swoją małą stację, warsztat naprawczy i magazyny pełne towarów. Teraz jednak wszystko pokryła rdza i zapomnienie. – Było tu naprawdę pięknie – mówił Kapitan. – Wyspa była centrum wymiany handlowej, ale czasy się zmieniły. Żałuję, że musiała tak skończyć. Kiedy dotarli do brzegu, widok był imponujący i smutny zarazem. Stare tory zarosły trawą i chwastami, a budynek stacji wyglądał, jakby lada chwila miał się zawalić. Wokół unosiła się cisza, przerywana jedynie delikatnym szumem wiatru. – Wygląda na to, że to miejsce dawno straciło swój blask – powiedziała Szyna, jej reflektory zmiękły z melancholii. – Ale wyobrażam sobie, jak musiało tu być w czasach świetności. Nagle z daleka usłyszeli cichy dźwięk, jakby skrzypienie metalu. Był tak subtelny, że przez chwilę myśleli, iż to wiatr poruszył stare drzwi stacji. Jednak dźwięk się powtórzył, tym razem wyraźniejszy. Kiedy podjechali bliżej, ich oczom ukazał się Rdzewek – stara, zardzewiała lokomotywa stojąca na końcu torów. Jego obudowa była popękana, pokryta grubą warstwą rdzy, a koła ledwie widoczne spod piachu i roślinności. – Kim jesteście? – zapytał Rdzewek, jego głos był niski i zgrzytliwy, ale w jego tonie można było usłyszeć delikatną nutę nadziei. Zdawał się zaskoczony wizytą, jakby nie spodziewał się, że ktoś kiedykolwiek go odwiedzi. – Jestem Szyna, a to jest Kółek – odpowiedziała Szyna z uśmiechem. Jej reflektory skierowały się na Rdzewek, jakby chciała dodać mu otuchy. – Przyjechaliśmy tu przypadkiem, ale może uda nam się pomóc. Rdzewek westchnął ciężko, a jego głos stał się jeszcze bardziej ochrypły. – Marzę, by znów ruszyć w drogę. Ale moje tory są zniszczone, a ja nie mam siły ich naprawić. Tutaj czas zatrzymał się wiele lat temu. Od tamtej pory jedynie wiatr jest moim towarzyszem. Kółek spojrzał na Szynę z determinacją. – Nie możemy go tu zostawić w takim stanie. Zrobimy wszystko, co w naszej mocy, by ci pomóc – obiecał. Rdzewek, choć wciąż z rezerwą, uniósł lekko reflektory w geście wdzięczności. – Dziękuję. Nawet jeśli to tylko słowa, sprawiają, że czuję się mniej zapomniany. Kółek i Szyna nie mogli pozostawić Rdzewka w takim stanie. Natychmiast postanowili działać. Z pomocą narzędzi, które mieli na pokładzie, zaczęli od oczyszczenia torów z zalegającego błota, kamieni i chwastów. Kapitan Falka zaoferował transport dodatkowych materiałów z lądu, w tym drewnianych podkładów i stalowych szyn potrzebnych do naprawy. Praca nie była łatwa, a deszcz, który zaczął padać drugiego dnia, jeszcze bardziej utrudnił zadanie. Jednak wszyscy dawali z siebie wszystko. Rdzewek, mimo swojego stanu, pomógł w przesuwaniu mniejszych przeszkód, choć każdy ruch wydawał się dla niego ogromnym wysiłkiem. W chwilach przerwy opowiadał historie o dawnych czasach, kiedy wyspa tętniła życiem. – Widzisz, wciąż masz siły, Rdzewku! – zaśmiał się Kółek, zagrzewając go do działania. – Nie tylko pomagamy tobie, ale ty pomagasz nam. Szyna, która zorganizowała harmonogram prac, zauważyła, że wspólna praca zaczyna przynosić efekty. Tory powoli odzyskiwały dawny blask, a nawet stary budynek stacji zaczął wyglądać lepiej po szybkim sprzątaniu i naprawach. Po kilku dniach intensywnej pracy torowisko było gotowe do użytku. Rdzewek znów mógł poruszać się po swoich szynach, choć początkowo niepewnie. Gdy zrobił pierwszy przejazd, jego reflektory zabłysły jasno, a radość była widoczna w każdym jego ruchu. Wokół unosiła się atmosfera triumfu. – To cudowne uczucie – powiedział Rdzewek z głębokim wzruszeniem. – Dziękuję wam za waszą pomoc, wiarę we mnie i to, że daliście mi szansę znów poczuć się potrzebnym. Kółek i Szyna spojrzeli na siebie z satysfakcją, wiedząc, że ich wysiłek nie poszedł na marne. Kiedy nadszedł czas powrotu, Kółek i Szyna obiecali, że będą regularnie odwiedzać Rdzewka i pomagać mu utrzymać wyspę w dobrym stanie. Kapitan Falka zapewnił, że zawsze przewiezie potrzebne materiały. Mieszkańcy Radosnej Doliny byli zafascynowani opowieścią o wyspie i Rdzewku. Postanowiono zorganizować wycieczki, aby przywrócić to miejsce do życia.
  • Szymańscy na wsi – Królicza pogoń
    Poranek był leniwy i pachnący chlebem. W kuchni u babci Zosi rozlegał się stukot sztućców i ciche mlaskanie Antka, który właśnie próbował zjeść konfiturę malinową bez użycia łyżeczki. – Antoś, to nie jest metoda zalecana przez ludzi kulturalnych – mruknęła Julka. – To jest metoda ludzi głodnych! – odparł z przekonaniem. Zanim Jakub zdążył wygłosić wykład o higienie, drzwi do kuchni otworzyły się gwałtownie. Wpadła przez nie sąsiadka – pani Halinka, w kaloszach i z rozwianą chustą. – Kochani! Ratunku! Feliks uciekł! Wszyscy zamarli. – Kto uciekł? – zapytała Julka. – Nasz królik! Wyszedł z zagrody, przeskoczył doniczkę i zniknął. Zniknął, mówię wam! Feliks to nie jest taki zwykły królik. On się przeciska przez dziury, jakby był z galaretki! – Brzmi jak wyzwanie – powiedział Jakub, odkładając widelec. – Podejmujemy akcję! – zadeklarowała Julka. – Ekipa Poszukiwawcza Szymańskich gotowa! Babcia Zosia podeszła do szuflady i podała dzieciom siatkę z marchwią. – Na przekupstwo. Feliks lubi rukolę, ale nie pogardzi niczym. Nawet pietruszką. Antek wziął marchewkę i stuknął nią o blat. – Czas złapać króliczego łobuza. Dzieci ruszyły śladem uciekiniera, zaczynając od ogrodu pani Halinki. Grządki były nieco zadeptane, a konewka leżała przewrócona. – Patrzcie! – zawołała Julka. – Tu jest ślad! Na miękkiej ziemi widniał odcisk łapki – mały, ale wyraźny. Jakub nachylił się i zmierzył go linijką z plecaka. – Długość: 5 centymetrów. Głębokość: pół centymetra. Świeży. Feliks był tu nie dalej niż 10 minut temu. – On chyba zjadł pół sałaty! – krzyknął Antek, wskazując gryzione liście. – A tu… rozgrzebana ziemia. I doniczka w szklarni przewrócona – dodała Julka, wchodząc ostrożnie do środka. Wewnątrz szklarni panował lekki bałagan. Kilka doniczek leżało na boku, z ziemi wystawał listek pietruszki. – To miejsce zbrodni warzywnej – stwierdził Antek z powagą. – Trop prowadzi dalej – zauważył Jakub, wskazując małą dziurę w siatce za szklarnią. – Tam mógł przejść. Przy drucie znaleźli jeszcze kłębek szarego futra. – On naprawdę istnieje – mruknęła Julka. Za szklarnią znajdował się warzywnik. Między grządkami sałaty i buraków biegły kręte, małe ścieżki – jakby ktoś biegał w kółko. Z pewnością nie był to człowiek. – Tu był! I chyba urządził sobie wyżerkę – powiedziała Julka. Jakub pochylał się nad śladami, notując coś w zeszycie. – Według rozmieszczenia zdeptanych roślin… biegł slalomem. – Ja to przetestuję! – zawołał Antek i ruszył z miejsca, skacząc jak królik. Jeden skok. Drugi. Trzeci – i… chlup! Wylądował prosto w błotnistej kałuży przy grządce z koperkiem. – To był taktyczny upadek. Dla dobra sprawy – oznajmił, siedząc w błocie. – A Feliks się tym samym śmieje z cienia – powiedziała Julka, wskazując na lekko ugryzioną kalarepę. Jakub dopisał do notatek: „Króliki mają wyrafinowany gust. Preferują młode warzywa liściaste.” Po akcji w warzywniku dzieci ruszyły ścieżką między jabłoniami. Sad pachniał wilgotną ziemią i ziołami, a na trawie leżało kilka jeszcze zielonych jabłek – jedno wyraźnie… nadgryzione. – Klasyczny ślad zębów roślinożercy – ocenił Jakub, przysuwając szkło powiększające. – Czyli Feliks był tu. I… miał przekąskę – dodała Julka. Antek zadarł głowę. – Może siedzi teraz na gałęzi i na nas patrzy? – Króliki nie wspinają się na drzewa – rzucił Jakub, ale spojrzał na gałęzie… tak na wszelki wypadek. Nagle Julka zamarła i pokazała palcem. – Tam! Przy gruszy! W cieniu drzewa, przy starym wiaderku na kompot, siedział królik. Faktycznie był szary, puchaty i miał minę jak ktoś, kto zjadł cudzą kolację i zastanawia się, czy ktoś się zorientował. – Feliks – wyszeptała Julka. Zbliżyli się ostrożnie. – Marchewkę mam… – mruknął Antek, wyciągając ją z kieszeni. – Chodź, Feliksie… gryzaczu kalarepy… Feliks spojrzał na nich, poruszył uszami… i zniknął jak duch – wskoczył między krzaki porzeczek i przebiegł przez żywopłot z prędkością błyskawicy. – No nie! – jęknął Antek. – On ma turboskoki! Dzieci pobiegły za nim, ale na końcu ścieżki była tylko pusta trawa i ślady łapek. – Straciliśmy go… – powiedziała cicho Julka. Jakub klęknął przy śladach. – Musiał się gdzieś zatrzymać. Nie da rady biec bez końca. Ale teren jest zbyt rozległy. – Może wrócił? – zaproponował Antek. – Do domu. Albo do… źródła kapusty. Rodzeństwo spojrzało po sobie. – Wracamy na podwórze – zdecydowała Julka. Na podwórzu, przy drewutni, stała babcia Zosia z rękami splecionymi za plecami i tajemniczym uśmiechem. – Macie gościa – powiedziała. W cieniu drewutni stał koszyk z sianem, a w nim – Feliks. Zrelaksowany, z uchem przy opadniętym oczku i… obgryzaną marchewką w pyszczku. – Sam wrócił. Przyszedł prosto pod kuchnię. Widocznie uznał, że wasza pogoń była zbyt wymagająca – powiedziała babcia z uśmiechem. W tej samej chwili nadbiegła pani Halinka. – FELIKS!!! Ty łobuzie! Już ja ci znajdę nowe zamknięcie do zagrody! Feliks, nic sobie z tego nie robiąc, przeciągnął się i spojrzał z miną: „Przecież wróciłem, nie?” Dzieci usiadły pod gruszą. Antek, nadal ubłocony, westchnął ciężko i spojrzał na plamę na kolanie. – Przez niego mam kapustę na spodniach. I błoto w butach. I w duszy też mam trochę błota. Julka otworzyła swój zeszyt przygód, położyła go na kolanach i zaczęła zapisywać wszystko, co zapamiętała – każde warzywo zjedzone przez Feliksa, każdy ślad w ziemi, każdą detektywistyczną hipotezę. Jej pismo było lekko krzywe od emocji. Jakub przysunął się bliżej i dodał kilka zdań od siebie. Pisał dokładnie, z namysłem, podkreślając ważne słowa. Potem spojrzał na siostrę i brata. – Wiecie… Feliks może uciekać, ile chce. Ale my już wiemy, jak go szukać. Babcia wróciła z kuchni i przyniosła herbatę z mięty oraz ciepłe kawałki ciasta drożdżowego. – W nagrodę za wytrwałość – powiedziała. – A Feliks… niech lepiej nie planuje kolejnej eskapady. Antek, zajadając ciasto, spojrzał na Feliksa, który właśnie ziewał w koszyku. – Może powinniśmy założyć króliczą straż? Julka uśmiechnęła się szeroko, jakby już widziała odznaki i proporce. – Tak. Ale ja dowodzę. Jakub spojrzał na Feliksa i dodał: – A ja stworzę mapę ucieczek. Na wszelki wypadek. Feliks poruszył jednym uchem. Może zrozumiał. A może po prostu usłyszał szelest kolejnej marchewki.
  • Kosmiczne Dzieciaki – Planeta Kolorowych Chmur
    Na pokładzie Błyska 7 panowała lekka atmosfera. Filip siedział przy ekranie kontrolnym, analizując mapy galaktyczne, podczas gdy Foster kręcił się po mostku, próbując doskoczyć do niewidzialnej piłki. Lena była zajęta planowaniem kolejnej misji, spoglądając na dane, które wyświetlił Blip. — Wygląda na to, że odbieramy sygnał SOS z Planety Kolorowych Chmur — oznajmił Blip swoim miękkim, elektronicznym głosem. — Mieszkańcy zgłaszają, że na niebie pojawiły się mroczne, przerażające chmury, a cała planeta straciła swój dawny urok. Filip spojrzał na Lenę z zaniepokojeniem. — Jak to możliwe? Ta planeta słynęła z najpiękniejszych chmur w galaktyce! Lena skinęła głową, analizując dane. — Coś musiało zakłócić ich harmonię. Blip, przygotuj nas do lądowania. Foster machnął ogonem z ekscytacją. — Może znajdziemy tam jakąś chmurową piłkę do zabawy! Albo… smaczki w kształcie obłoków? Filip zaśmiał się, poklepując Fostera po głowie. — Nie martw się, Foster. Na pewno znajdziemy coś ciekawego. Gdy Błysk 7 wylądował na planecie, załoga od razu zauważyła zmianę. Niebo było ciemne, a gęste, czarne chmury unosiły się nad horyzontem. Dawne kolorowe obłoki, z których słynęła planeta, zniknęły bez śladu. Przy powitaniu pojawiła się delegacja mieszkańców. Wyglądali na znużonych i przygnębionych. Ich ubrania, ozdobione motywami chmur, straciły kolory, a ich twarze zdradzały brak radości. — Witajcie, Kosmiczne Dzieciaki — powiedział przywódca planety, starszy mieszkaniec o imieniu Kumulus. — Dziękujemy, że przybyliście. Nasza planeta znajduje się w poważnym kryzysie. Chmury, które zawsze tworzyły piękne obrazy na niebie, nagle zmieniły się w przerażające burzowe obłoki. Nie wiemy, co robić. Turyści, których zawsze było tu mnóstwo nie chcą tu przyjeżdżać. Lena spojrzała na mężczyznę z troską. — Czy zauważyliście coś dziwnego, zanim to się zaczęło? Może ktoś lub coś wpłynęło na zmianę atmosfery? Kumulus pokręcił głową. — Nic szczególnego. Wszyscy ciężko pracujemy, aby utrzymać planetę w dobrym stanie. Foster uniosł uszy. — Coś tu pachnie podejrzanie. I to wcale nie jestem ja! Filip zaśmiał się, ale zaraz spoważniał, widząc zmartwione twarze mieszkańców. — Myślę, że musimy zbadać te chmury z bliska. Może znajdziemy odpowiedź wśród nich. Kosmiczne Dzieciaki wyruszyły na pokładzie małego pojazdu badawczego, który unosił się ponad powierzchnią planety. Gdy zbliżyli się do burzowych obłoków, usłyszeli dziwne, przytłumione dźwięki, jakby chmury same wydawały głosy. Były to dźwięki przypominające szum, czasem przeplatany cichymi melodyjkami. — Te chmury wydają się żyć — powiedziała Lena, analizując dane z czujników. — Wygląda na to, że na coś reagują. Jakby na emocje mieszkańców. Filip spojrzał przez okno, widząc, jak burzowe obłoki zmieniają kształty, formując niekiedy przerażające figury przypominające twarze. — Wygląda na to, że coś zmieniło chmury w te mroczne twory? Nagle pojazd zaczął się chwiać, gdy wiatr przybrał na sile. Lena z trudem utrzymywała stery, podczas gdy Foster, który był zajęty próbą schwytania unoszącego się smaczka, podskoczył do góry i wylądował z gracją na plecach Filipa. — Hej, uwaga! — krzyknął pies, trzymając smaczek w pysku. — To nie czas na żarty! Ale smaczek mam! — Foster, trzymaj się! — zawołała Lena, próbując zapanować nad sterami, które wydawały się żyć własnym życiem. Pojazd zatoczył łuk, a Filip próbował pomóc, chwytając dodatkowe uchwyty kontrolne. — Wiatr tu jest zupełnie niespodziewany! — powiedziała Lena, wpatrując się w ekran, gdzie pojawiały się coraz bardziej chaotyczne dane. — Jeśli nie ustabilizujemy pojazdu, skończymy na kolizji z tymi chmurami! Filip spojrzał na zbliżające się burzowe formacje, które wydawały się niemal przyciągać ich pojazd jak magnes. — Musimy coś szybko wymyślić, inaczej skończymy jako część tych obłoków! — dodał z napięciem. Nagle Blip przemówił ze swojego interfejsu, który migotał na desce rozdzielczej. — Sugeruję przejście na tryb stabilizacji automatycznej. Możemy jednocześnie skanować dokładne reakcje chmur, co może dać nam więcej informacji. Lena przytaknęła i aktywowała automatyczny tryb sterowania. Pojazd zaczął się stabilizować, choć wciąż delikatnie się kołysał. — To dziwne — zauważyła Lena, patrząc na czujniki. — Wydaje się, że te chmury są jak lustra dla emocji, ale wzmocnione do maksimum. Filip spojrzał na chmury, które wydawały się coraz bardziej burzliwe. — Może musimy znaleźć sposób, żeby zmienić te emocje na coś pozytywnego? Ale jak to zrobić? Foster, trzymając jeszcze smaczek w pysku, spojrzał na nich z błyskiem w oku. — No to może najpierw przekonajmy chmury, żeby nas posłuchały. Może jakieś dowcipy? Albo wspólna piosenka? — zażartował, machając ogonem. Lena spojrzała na psa z lekkim uśmiechem. — Cokolwiek zadziała, Foster. Ale teraz musimy wracać, bo dłużej nas tu nie utrzymam— powiedziała, analizując dalsze dane i planując następne kroki. Po powrocie na powierzchnię, Lena wpadła na pomysł. Spacerując po placu, gdzie mieszkańcy smutno przemykali między budynkami, zauważyła, jak atmosfera jest wręcz namacalnie przygnębiająca. — Musimy przywrócić radość mieszkańcom. Może to wpłynie na chmury — powiedziała z determinacją, spoglądając na burzowe niebo. Filip nagle przypomniał sobie o swoim przyjacielu Franku Wesołku, kosmicznym komiku, który potrafił rozbawić każdą publiczność. Jego wspomnienie wywołało uśmiech na twarzy chłopca. — Może zaprosimy Franka? On zawsze potrafi poprawić humor. Pamiętam, jak kiedyś rozśmieszył całą salę pełną groźnie wyglądających kosmitów! Kumulus spojrzał na nich z nadzieją w oczach. Wydawało się, że widok tej dwójki pełnej energii i entuzjazmu dodawał mu sił. — To brzmi jak plan. Ale czy zdążycie zorganizować wszystko na czas? — zapytał, wpatrując się w Lenę. Lena uśmiechnęła się pewnie, odgarniając kosmyk włosów. — Z nami wszystko jest możliwe. Blip, rozpocznij połączenie z Frankiem. Musimy działać szybko. Blip zamrugał na ekranie, przetwarzając dane. W międzyczasie Filip zaczął przygotowywać miejsce na wielki występ, a Foster biegał po placu, próbując podnieść na duchu napotkanych mieszkańców, rzucając im zabawne komentarze. — Gdy tylko Franek przybędzie, zrobimy taki show, że chmury nie będą miały wyjścia, jak tylko wrócić do normalności! — zawołał Filip, podnosząc energię całej drużyny. Kilka godzin później scena była gotowa. Franek Wesołek, ubrany w kolorowy kostium pełen świecących wzorów, stanął przed publicznością, która zbierała się coraz liczniej. Jego żarty, dowcipne historie i zabawne sztuczki od razu przyciągnęły uwagę mieszkańców, a ich przygnębione twarze zaczęły się rozjaśniać. Franek, znany z improwizacji, wciągnął do swojego występu nawet Filipa i Fostera, którzy odegrali krótką, komiczną scenkę. Publiczność wybuchnęła śmiechem, gdy Foster udawał, że prowadzi filozoficzną rozmowę z niewidzialnym smaczkiem. Powoli, na niebie zaczęły pojawiać się pierwsze kolorowe chmury, jakby odpowiadały na radość, która rozlewała się wśród ludzi. Początkowo były to delikatne odcienie różu i błękitu, ale z każdą minutą chmury nabierały coraz intensywniejszych barw i zaczęły układać się w piękne, fantazyjne obrazy. Foster, patrząc na rozbawionych ludzi, mruknął z dumą: — Wygląda na to, że chmury też lubią dobry dowcip. Może powinienem zostać komikiem? — Już jesteś — odpowiedział Filip, klepiąc psa po grzbiecie, co wywołało kolejny wybuch śmiechu wśród widowni. Kiedy występ dobiegł końca, całe niebo rozświetliło się barwami tęczy, tworząc zapierający dech w piersiach widok. Chmury znów zaczęły tworzyć piękne obrazy, przedstawiając m.in. radosne postacie mieszkańców, kwitnące ogrody. Atmosfera planety wróciła do normy, a burzowe obłoki całkowicie zniknęły. Kumulus podszedł do Kosmicznych Dzieciaków z wdzięcznością w oczach i wyciągnął ręce w geście podziękowania. — Dziękujemy wam. Przywróciliście naszemu światu dawną radość. Bez was nigdy byśmy sobie nie poradzili. Filip, Lena i Foster uśmiechnęli się szeroko, czując satysfakcję z dobrze wykonanej misji. — Taka nasza praca — odparł Filip z dumą. — Zawsze chętnie pomożemy. Blip zamrugał na ekranie, przerywając ten radosny moment. — Odbieram kolejny sygnał SOS. Gotowi na nową przygodę? — zapytał swoim elektronicznym głosem pełnym entuzjazmu. Lena spojrzała na swoich przyjaciół, a jej twarz rozświetlił szeroki uśmiech. — Zawsze! — odpowiedziała, kiwając głową. I tak Błysk 7 uniósł się w przestrzeń kosmiczną, zostawiając za sobą planetę pełną radości, kolorów i śmiechu. Kosmiczne Dzieciaki ruszyły ku nowym wyzwaniom, gotowe, by wnieść światło tam, gdzie panował mrok.
  • Niedźwiedź Bruno i teatr w lesie
    W lesie nastał szczególny czas – lato w pełni, a długie, ciepłe dni sprzyjały rozmaitym pomysłom. Niedźwiedź Bruno, znany ze swojego zamiłowania do wspólnych działań, postanowił zorganizować coś wyjątkowego. Pewnego popołudnia, spacerując wzdłuż strumienia, wpadł na pomysł. – Zorganizujmy w lesie teatr! – powiedział na głos, jakby sam do siebie, po czym ruszył szybkim krokiem do wielkiego dębu, gdzie zwykle odbywały się narady. Zwierzęta zebrały się szybko, zaciekawione nową propozycją. Wiewiórka Weronika przeskakiwała z gałęzi na gałąź, jeleń Julian podszedł dostojnie, a sroka Sabina przyleciała, poprawiając pióra. Nawet lis Karol, zwykle sceptyczny wobec wspólnych inicjatyw, pojawił się, zerkając z boku. – Przyjaciele – zaczął Bruno, unosząc łapę – w naszym lesie brakuje czegoś, co połączy nas wszystkich i pozwoli nam wspólnie przeżyć coś pięknego. Dlatego chciałbym zaproponować… teatr! Wystawimy sztukę dla wszystkich mieszkańców lasu! Zwierzęta spojrzały na siebie z zaskoczeniem. – Teatr? – zapytała Weronika. – A co to takiego? – To przedstawienie, w którym każdy wciela się w jakąś postać i wspólnie opowiadamy historię – wyjaśnił Bruno. – Potrzebujemy aktorów, dekoracji, muzyki… Każdy znajdzie coś dla siebie! – Brzmi fantastycznie! – zawołała Sabina. – Chcę być gwiazdą! Julian kiwnął głową. – Mogę pomóc przy budowie sceny. Moje rogi przydadzą się do noszenia drewna. Karol, oparty o drzewo, uśmiechnął się z przekąsem: – A kto będzie reżyserem? Ty, Bruno? – Nie, Karolu. To będzie nasze wspólne dzieło. Każdy wniesie coś wyjątkowego – odparł niedźwiedź. Przygotowania ruszyły pełną parą. Bruno napisał prostą opowieść o przyjaźni i odwadze, która miała być podstawą przedstawienia. Sabina natychmiast zgłosiła się do głównej roli. – Mam naturalny talent! – zapewniała z entuzjazmem. Weronika objęła rolę pomocniczki bohaterki, a Karol – po chwili wahania – zgodził się zagrać czarny charakter. – W końcu ktoś musi wprowadzić nieco dramatyzmu – stwierdził z błyskiem w oku. Julian i żaba Żaneta budowali scenę na polanie, a sowa Sylwia zajęła się efektami dźwiękowymi. Pierwsze próby były… chaotyczne. Sabina, choć utalentowana, zapominała tekstu. – „Przyjacielu, nie bój się…” – podpowiadał Bruno. – Spróbuj jeszcze raz. – Wiem, wiem! Ale trudno się skupić, gdy Weronika ciągle mi wchodzi w drogę! – narzekała Sabina. – Może dlatego, że twoje „dramatyczne wejścia” zajmują pół sceny – burknęła Weronika. Karol z kolei nie trzymał się scenariusza: – „Oddajcie mi klejnot lasu, bo inaczej…” – i dodał z powagą – „zatańczę tango i przejmę władzę!” – Karolu, proszę! – westchnął Bruno, ledwo powstrzymując śmiech. Po kilku dniach zwierzęta traciły zapał. Sabina narzekała na brak błyszczącego kostiumu, Weronika miała dość ciągłych uwag, a Karol zaczynał podważać sens całego przedsięwzięcia. – Może lepiej sobie to darować – mruknął lis. – To tylko teatr. Kto to będzie oglądał? Bruno spojrzał mu w oczy. – Karolu, teatr to nie tylko przedstawienie. To wspólna praca i szansa na coś wyjątkowego. Nie poddawajmy się. I nie poddali się. W dzień premiery scena na polanie była gotowa. Wokół zebrała się cała leśna społeczność – od zająca Zdzisława po bobry Basię i Bernarda. Sabina, w stroju z liści i kolorowych piór, odegrała swoją rolę z przejęciem. Weronika zaskoczyła wszystkich naturalnością, a Karol – jako czarny charakter – wywołał zarówno grozę, jak i śmiech. – „Przyjaźń i odwaga zwyciężą zawsze!” – zakończyła Sabina. Publiczność wybuchnęła brawami. Po przedstawieniu zwierzęta zebrały się wokół Bruna. – To było niesamowite! – zawołała Sabina. – Czuję się jak prawdziwa gwiazda! – Muszę przyznać, że wyszło lepiej, niż się spodziewałem – dodał Karol z uśmiechem. Bruno objął wzrokiem przyjaciół. – To wszystko dzięki wam. Każdy z was dał coś od siebie. I dzięki temu stworzyliśmy coś naprawdę pięknego. Zwierzęta przytaknęły, a Karol – choć zwykle powściągliwy – poczuł, że teatr nauczył go czegoś ważnego. Współpraca i zaufanie mogą naprawdę zdziałać cuda. Od tamtego dnia polana stała się miejscem corocznych przedstawień, a las zyskał coś więcej niż teatr – wspólne chwile, które łączyły wszystkich mieszkańców.
  • Szymańscy na wsi – Skarb w stodole
    – Daleko jeszcze? – jęknął Antek, po raz trzeci w ciągu pięciu minut. Przysunął nos do szyby i zostawił na niej ślad z czekolady.  – Ostatni zakręt – odpowiedziała mama z uśmiechem, patrząc przez lusterko wsteczne. – Zaraz zobaczycie wieżę kościoła, a potem… stodołę babci i dziadka. Julka poprawiła okulary i spojrzała na swoją listę wakacyjnych planów. „Karmić króliki”, „Zbudować domek z gałęzi”, „Znaleźć coś tajemniczego”. Podkreśliła ostatni punkt.Jakub siedział obok z tabletem, analizując mapę pogody.  – Zero opadów przez 48 godzin. Idealne warunki do działań terenowych – mruknął z satysfakcją.  – A czy babcia ma Wi-Fi? – zapytał Antek z nadzieją. – Ma ogród pełen malin i jabłoni – odpowiedział tata. – To lepsze niż internet. Samochód skręcił w szutrową drogę. Po chwili dzieci zobaczyły znajomy, biały dom z drewnianymi okiennicami, ogród pełen kwiatów i dużą stodołę z tyłu posesji. Przed domem stała babcia Zosia – w fartuszku w kwiaty, z rękami na biodrach i uśmiechem jak z reklamy domowych przetworów.  – No, no! A kogo ja tu widzę! Mali odkrywcy! – zawołała. Julka pierwsza wyskoczyła z samochodu i przytuliła babcię. Jakub, który próbował zachować powagę, też nie wytrzymał i rzucił się jej na szyję. Antek podbiegł ostatni, krzycząc: – Babciu! Czy tu są jakieś skarby?! – Kto wie… Może powinniście zajrzeć do stodoły – odpowiedziała tajemniczo. – Ale tylko przed obiadem, bo potem wszyscy siadamy do stołu. – Ekspedycja Skarb – startuje teraz! – ogłosił Antek, unosząc pięść w górę. Stodoła była ogromna, pachniała sianem, drewnem i czymś jeszcze, trudnym do określenia. Przez szczeliny w deskach wpadało światło, tworząc smugi w powietrzu.  – To tu ukryto tajemnicę – oznajmił Jakub, stawiając pierwszy krok na belce siana. – Prawdopodobieństwo znaleziska: rosnące. Julka zaczęła przeszukiwać starą półkę, a Antek rzucił się na stos bel i zjechał z jednej jak po zjeżdżalni.  – To moje ulubione miejsce! – zawołał z radością. W pewnym momencie jego stopa zahaczyła o coś twardego. Coś zaszeleściło i zaskrzypiało. Spomiędzy siana wystawał stary rulon. – Ej! Tu coś jest! – krzyknął Antek. Julka i Jakub natychmiast podbiegli. Rulon był związany sznurkiem, na pożółkłym papierze widać było linie, strzałki i dziwne symbole. – Mapa… – wyszeptała Julka.  – Gospodarstwa – dodał Jakub. – Tu jest zaznaczona stodoła, potem wiata, studnia, jabłoń… i coś z literą „S”. – „S” jak skarb. Albo syrop malinowy – mruknął Antek. – Cokolwiek to jest – musimy to znaleźć – powiedziała Julka z błyskiem w oku. Mapa wyglądała na czytelną – przynajmniej dla Julki. Dla Antka przypominała pirackie mapy skarbów. Jakub natomiast analizował ją z powagą badacza. – Punkt pierwszy: wiata za stodołą – oznajmił, trzymając mapę w jednej ręce, a plastikowy kompas w drugiej. Pod wiatą znaleźli stertę starych narzędzi i trochę desek. Wśród nich leżał wyblakły kawałek koszuli. – Czy to trop? – zapytała Julka. – Albo duch gospodarza! – szepnął Antek dramatycznie. – Raczej robocza szmata – odparł Jakub. – Ale zapiszmy to jako możliwy ślad. Przy studni, przykrytej kratą, zauważyli wyryty napis: Zosia i Franek, 1962. – To babcia? – zdziwiła się Julka. – I dziadek – potwierdził Jakub. – Może zostawili coś więcej niż tylko wspomnienie. Pod jabłonią czekała na nich drewniana skrzyneczka. W środku był maleńki kluczyk.– Ta skrzynia nie ma zamka– powiedziała Julka. – Prawdziwa skrzynia jeszcze przed nami. Za drewutnią, pod spróchniałymi deskami, znaleźli metalowy kant. Zaczęli odgarniać drewno i po chwili spod ziemi wyłoniła się skrzynia z kłódką. – Kluczyk! – zawołał Antek. Julka wsunęła go ostrożnie. Zamek zaskoczył, a wieko podniosło się z cichym kliknięciem. W środku leżał stary zeszyt w twardej oprawie. Na okładce widniał napis: „Jak opiekować się zwierzętami – Poradnik praktyczny dla młodych gospodarzy” Wewnątrz – staranne pismo, rysunki królików, kaczek i kur. Instrukcje karmienia. Notatki:„Kury lubią, jak się z nimi mówi spokojnie.”„Zając Franek miał ulubioną marchewkę. Zawsze zjadał tę najmniejszą.” Na jednej ze stron ktoś zasuszył kwiatki i dopisał:„Zapiski babci Zosi dla przyszłych pokoleń.” Julka przełknęła ślinę. – To… prawdziwy skarb. – Czyli… teraz naprawdę możemy karmić króliki? – zapytał Antek z nadzieją. – Teraz nie tylko możemy – powiedział Jakub – ale powinniśmy. Z podwórka dobiegł głos babci:– Obiaaad! Kluski z serem już na stole! Dzieci spojrzały na siebie, po czym pobiegły, ściskając zeszyt jak trofeum z prawdziwej wyprawy. W kuchni pachniało obiadem, a na stole czekały talerze i obrus w czerwone kropki. Babcia spojrzała na wnuki, a potem na zeszyt. – Widzę, że coś znaleźliście – powiedziała łagodnie.Julka podała jej zeszyt. – Oj, nie sądziłam, że ktoś go jeszcze znajdzie… – Teraz my się nim zajmiemy – powiedział Jakub z powagą. Antek już sięgał po łyżkę, ale zatrzymał się i zapytał: – Babciu. Czy jutro możemy zacząć od królików? – A po królikach… może pora na krowę – uśmiechnęła się babcia.

Bajki na dobranoc

Witaj na naszej stronie z bajkami dla dzieci do czytania! Jesteśmy zespołem pasjonatów, którzy stworzyli tę stronę, aby zapewnić Tobie i Twojemu dziecku wyjątkowe doświadczenie czytania bajek. Znajdziesz tutaj wiele interesujących i edukacyjnych opowieści, które wzbogacą wyobraźnię Twojego dziecka. W każdym tygodniu nasza kolekcja jest uzupełniana o nowe historie i kontynuacje rozpoczętych już serii.

Nasza strona oferuje darmowe bajki do czytania dla dzieci w różnym wieku. Znajdziesz tu zarówno krótkie historie, jak i bardziej rozbudowane opowieści, które dostarczą Twojemu dziecku wspaniałych chwil czytania i zabawy. Bajki są dostępne w formie tekstu, a niedługo będą też dostępne w formie filmów ułatwiających czytanie.

Darmowe bajki do czytania

Jeśli szukasz ciekawych opowieści na dobranoc, nasza strona jest właśnie dla Ciebie! W naszej bibliotece znajdziesz wiele uroczych bajek, które pomogą Twojemu dziecku zrelaksować się i zasnąć spokojnie.

Nasza strona jest idealnym miejscem dla rodziców i nauczycieli, którzy szukają wartościowych materiałów do czytania dla dzieci. Znajdziesz tu różne rodzaje bajek, które pomogą Twojemu dziecku rozwijać wyobraźnię, empatię i zdolności językowe.

Nie czekaj dłużej i przeglądaj naszą kolekcję bajek dla dzieci do czytania za darmo!