
Drużyna Asów – Krykiet
Poranne słońce oświetliło Park Brzozowy jakby specjalnie dla jednego dnia w roku – Dnia Sportu. Szkolne klasy rozlokowały się po polanach, rozkładając koce, termosy i kolorowe tablice z planem wydarzeń. Wśród informacji o przeciąganiu liny, wyścigach w workach i turnieju klasyków pojawiło się tajemnicze hasło, które zatrzymało Basię Płonkę:
„Herbaciany Puchar” – Krykiet mieszany (uczniowie + nauczyciele)
– Krykiet? – powtórzył Kajetan Bayo, zerkając znad plastikowej filiżanki z gorącą malinową herbatą. – Czy to ta gra, gdzie skrzaty w meloniku biją kijem w duszę sportu?
– Nie – poprawiła go Basia z uśmiechem – to ten sport, który w Anglii jest poważniejszy niż rozmowy o pogodzie.
– Czyli ekstremalne piknikowanie – podsumował Kaj z teatralnym ukłonem.
Basia poprawiła okulary i już po chwili siedziała na kocu z wydrukiem zasad. Tymczasem Zośka Bałtycka, która na krykiet zareagowała krótkim uniesieniem brwi, podeszła do jednej z drewnianych bramek, które ustawiał trener Wiktor Sawicki. Przyglądała się kijowi, ważyła go w dłoni i wyprowadziła testowy zamach, jakby oceniała go pod kątem precyzji, a nie mocy.
– Bramka to wicket, kij to bat, a piłka… też piłka – wyjaśniał trener, rysując palcem owalne boisko na tablicy piknikowej. – Odbijający stara się zdobyć biegi, a rzucający – czyli bowler – trafia w bramkę. Kiedy wicket się przewraca, zawodnik odpada.
– Czyli trochę jak palant, trochę jak szachy, a trochę jak ciasto z rodzynkami – mruknął Kajetan, przymierzając melonik z kartonu.
– I punkt Fair-Play – dodał trener, wbijając chorągiewkę obok planszy – drużyna, która przez cały mecz nie wybije piłki poza wyznaczoną strefę, dostaje dodatkowy punkt do rankingu.
Zośka spojrzała na Basię, a ta skinęła głową.
– Czysto i precyzyjnie. Wchodzimy.
W przerwie między rundami Kajetan podszedł do Basi z wyraźnym zamętem w oczach.
– Okej, Profesorze, wytłumacz mi to jeszcze raz. Co to w ogóle są te biegi? Bo ja biegam, rzucam, łapię… i nadal nie wiem, za co dostajemy punkty.
Basia wyciągnęła patyczek po lodzie i narysowała dwie małe bramki w trawie.
– Patrz. Tu jest jedna bramka, a tu druga. Po odbiciu piłki odbijający biegnie do tej drugiej – i jeśli zdąży tam dotrzeć, zanim przeciwnicy trafią w bramkę piłką, zdobywa jeden punkt, czyli jeden bieg. Jeśli przebiegnie tam i z powrotem, to dwa. I tak dalej – możesz zdobyć kilka biegów za jednym uderzeniem, jeśli jesteś szybki i uważny.
– Czyli coś jak bazy w baseballu, tylko w tę i z powrotem? – upewnił się Kajetan.
– Dokładnie – pokiwała głową Basia. – Krykiet to taka herbaciana wersja sportu z kijem: mniej krzyku, więcej myślenia.
Kajetan spojrzał na boisko, gdzie woźny Jarek szykował się do odbicia.
– I mniej slajdów na kolanach, ale może więcej elegancji – dodał, zakładając swój kartonowy melonik z powagą dżentelmena.
Drużyny ułożono według losowania: Zośka, Basia, pani Marzena od przyrody i woźny Jarek trafili do jednej. Po drugiej stronie boiska stanęli Kajetan, Alan, pan Adam od historii i bibliotekarka pani Renata, która okazała się niebezpiecznie dobra w rzucaniu piłką bez ostrzeżenia.
– W krykieta się nie gra. W krykieta się celebruje – oświadczyła Basia, ustawiając notatnik obok termosu.
Pierwsze minuty przypominały próbę generalną w teatrze ruchomych pomyłek. Alan zapomniał, że nie można biec po odbiciu, jeśli bramka się nie przewróciła. Kajetan biegał w kółko, licząc biegi jak punkty w grze komputerowej. Woźny Jarek, trzymając kij jak łopatę do śniegu, zablokował rzut pani Renaty kolanem.
– Jarku, to nie curling – zaśmiała się pani Marzena, podając mu zimny kompres z listka mięty.
Dopiero gdy Basia wytłumaczyła zasady krok po kroku – i narysowała uproszczoną mapę boiska z patyczków po lodach – mecz nabrał rytmu. Zośka jako miotaczka odkryła niespodziewany talent: jej rzuty były ciche, szybkie i miały idealną rotację. Zbiła dwa wicket-y w jednej rundzie, po czym wróciła na koc i łyknęła herbaty, jakby nic się nie stało.
– Lodowy łuczniczka – szepnął Jarek z podziwem.
Kiedy przyszła pora na odbijanie, Basia przyjęła pozycję jak zawodowiec z angielskiego klubu. Zamaszysty, lecz kontrolowany ruch – piłka poszybowała łukiem, a Kajetan rzucił się do łapania. Zatrzymał ją… ciałem.
– Punkt zdobyty – ogłosiła Basia, zerkając na zegarek. – I nikt nie przekroczył strefy. Wciąż walczymy o bonus.
W ostatnich minutach przewaga była minimalna. Obie drużyny nauczyły się grać cicho i celnie. Zośka ustawiła ostatni rzut, spojrzała na bramkę i rzuciła. Piłka dotknęła dolnej poprzeczki wicketu, który drgnął i przewrócił się powoli, jakby sam uznał, że warto zakończyć tę rundę z klasą.
– Wygrana jednym biegiem – ogłosił trener Sawicki z uśmiechem. – A piłka przez cały mecz nie opuściła pola. Bonusowy punkt Fair-Play doliczony.
Basia dopiła ostatni łyk herbaty i zamknęła notes. Zośka zawiązała ponownie sznurówki w butach i podeszła do Kajetana.
– I co, break-dancerze z angielskiego ogrodu? Nadal sądzisz, że krykiet to nuda?
– Gdybym miał melonika, zdjąłbym go z szacunkiem – odparł z uśmiechem.
Trener napisał na parkowej tablicy, między przepisem na lemoniadę a ogłoszeniem o zgubionym piórniku:
Nowość to nie przeciwnik – to drzwi, które warto uchylić.
Dzieci z różnych klas zaczęły pytać o kij, o zasady, o to, gdzie kupić bramki. Basia z dumą zapisała w notatniku:
– Krykiet. Zasady: zrozumiane. Satysfakcja: pełna.
A kiedy słońce zaczęło przechodzić w wieczorne pomarańcze, woźny Jarek zawiesił na kolejnej brzozie świeży afisz:
Wodny turniej szkół – water polo – już za tydzień!
– Teraz to dopiero będzie zanurzenie – mruknęła Zośka.
– Na głęboką wodę – dodała Basia.
A wiatr przyniósł ze sobą zapach mięty, herbaty… i kolejnej przygody dla Drużyny Asów.




