
Błysk i Klakson – 7: Ryzykowna jazda
Tor Spa-Francorchamps w Belgii był jednym z tych miejsc, gdzie nawet asfalt miał swoje humory. Zmienna pogoda, nagłe podmuchy wiatru i zakręty wygięte jak serpentyny sprawiały, że nawet najlepsi kierowcy jechali tu z respektem.
Błysk był podekscytowany. Klakson – trochę mniej.
Patrzył, jak inne zespoły rozkładają ogromne namioty, testują systemy telemetryczne, dyskutują z inżynierami przez zestawy słuchawkowe, których sam nie potrafiłby nawet podłączyć. On miał tylko swoją skrzynkę z narzędziami, kilkanaście karteczek z notatkami i garść intuicji. Czuł się jak ktoś, kto na olimpiadę przyjechał z zeszytem w kratkę i ołówkiem HB.
— Wszystko gra? — zapytał Błysk, widząc, że jego mechanik jest dziś jakiś cichszy.
— T-tak, tylko… inni mają całe sztaby. A my? Nasz zespół mieści się w jednej przyczepie i ma dwie ręce.
— Może. Ale za to mamy więcej serca niż wszyscy razem wzięci — odpowiedział Błysk z uśmiechem.
Kwalifikacje odbyły się przy suchej nawierzchni. Błysk pojechał czysto i szybko, choć z wyraźnym napięciem. Klakson wyczuwał to już w boksie – Błysk krążył w kółko, sprawdzał ciśnienie w oponach trzy razy, a tuż przed startem rzucił: — Teraz albo nigdy.
Na torze jechał agresywnie, ale kontrolowanie. Na trzecim okrążeniu miał najlepszy czas dnia, ale jeden z rywali zepchnął go nieco szerzej i musiał odpuścić. Mimo to zajął trzecie miejsce — najwyższe od wejścia do serii mistrzowskiej.
Klakson odetchnął i znów spojrzał w niebo. Chmury gęstniały.
Skanował dane pogodowe, barometr, analizował wiatr. Co chwilę spoglądał w górę – niebo wyglądało jakby się wahało.
— Masz przeczucie? — zapytał Błysk wieczorem, widząc go z nosem w notatkach.
— Może. Chmury idą z północy. Deszcz może spaść znikąd. I może być intensywny.
— Dobrze. Jak zacznie padać, powiedz mi, co robimy — rzucił Błysk i pojechał do garażu.
Wyścig rozpoczął się spokojnie. Pierwsze dziesięć okrążeń minęło przy suchej nawierzchni i równym tempie. Błysk trzymał trzecie miejsce i jechał ostrożnie, czekając na okazję.
A potem… spadła pierwsza kropla.
Nie było grzmotu. Nie było ulewy. Ale dla Klaksona – to był sygnał.
Zerknął na dane satelitarne, barometr i kierunek wiatru. Wszystko układało się w jeden, bardzo mokry wniosek.
Błysk odezwał się przez radio:
— Klakson. Mówią, że może popadać. Co myślisz?
Traktor zawahał się na ułamek sekundy.
— Nie wiem, czy wszyscy już to widzą. Ale ja… ja jestem pewien. Za dwie minuty zrobi się ślisko.
— Na ile jesteś pewien? Pięćdziesiąt? Dziewięćdziesiąt procent?
— Sto.
Cisza.
A potem spokojny głos Błyska:
— W takim razie jedziemy do boksu.
Podczas gdy inne zespoły wciąż obserwowały chmury, Klakson już trzymał gotowe opony deszczowe. Zmiana była błyskawiczna. Błysk wrócił na tor jako jeden z pierwszych z nowym ogumieniem. Dwie minuty później… zaczęło naprawdę padać.
Ci, którzy zostali na torze, zaczęli się ślizgać. Leo, Zgrywus i inni próbowali dowieźć auta do boksów, ale tracili cenne sekundy. A Błysk? Sunął jak po szynach. Zakręty Eau Rouge i Blanchimont pokonywał z gracją, jakby tańczył w deszczu.
Komentatorzy oszaleli.
— Co za decyzja! Klakson, mechanik Błyska, chyba zna pogodę lepiej niż meteorolodzy!
Na 28. okrążeniu Błysk objął prowadzenie. Klakson siedział w boksie z nieruchomym spojrzeniem, nie dowierzając, że to jego decyzja dała im przewagę.
Do końca wyścigu Błysk nie oddał już pozycji. Gdy przekraczał linię mety, tłum wybuchł owacją.
Pierwsze zwycięstwo w serii mistrzowskiej.
Po wszystkim Błysk podjechał do Klaksona.
— Wiesz, coś ci powiem. Dziś nie ja wygrałem ten wyścig. Ty go wygrałeś.
Klakson spojrzał z niedowierzaniem.
— Ja?
— Ty. Bo zaufałem ci w najważniejszym momencie. A ty zaufałeś sobie. I miałeś rację.
Traktor poprawił czapkę i uśmiechnął się.
— Może… warto czasem wierzyć w swoje dane. I w siebie.
— Zdecydowanie warto — odparł Błysk. — A następnym razem, jak powiesz, że będzie grad, to ja już szykuję łańcuchy.
Obaj wybuchnęli śmiechem.




