
Smoczy strażnik – 4: Okruszki mocy
Poranek w Cytadeli był chłodny i pełen szeptów. Nie tych, które przynosił wiatr z Klifów, lecz tych cichych, niespokojnych, krążących między salami i grotami jak dym. Każdy, kogo Lumo tego dnia mijał, mówił to samo:
– Nadal go nie ma. – Od tygodnia nie pojawił się na żadnym spotkaniu. – A jego grota? Zamknięta. Pusta. – Może wyruszył na wyprawę? – Może zniknął tak jak poprzedni…?
Lumo zatrzymał się na stopniach przed komnatą ćwiczeń. Właśnie usłyszał to imię.
Seravax.
Strażnik. Mędrzec. Smok ognia o spojrzeniu głębokim jak lawa i łuskach jak żarzące się węgle. Zawsze cichy, ale nigdy obojętny.
Zniknął.
– Mówiłam, że on często znika – odezwała się Flavia, siadając obok brata. – Seravax bywał nieuchwytny. Wyruszał w samotne loty, medytował całymi dniami.
– Ale teraz… to inne – powiedział Lumo. – Czuję to. To nie jest zwykła nieobecność.
Flavia spojrzała na niego z troską.
– Nie wszystko trzeba czuć, Lumo. Czasem wystarczy poczekać.
Ale Lumo nie potrafił czekać.
Nie po tym, co słyszał na Klifach.
Nie po tym, jak spojrzał mu w oczy Venturo i powiedział: „Ty słyszysz więcej niż inni.”
Tego samego popołudnia Lumo wyruszył. Nie powiedział Flavii dokąd leci – nie chciał, by próbowała go zatrzymać. Chlapek, jak zwykle, nie miał wyboru.
– Cudownie – marudził. – Tajemnicza grota, potencjalnie zaginiony smok, i znowu ja – bezbronne stworzenie z mokrym ogonkiem – w środku tego wszystkiego.
– Nikt cię nie zmusza – mruknął Lumo, lecąc przez mgłę.
– Nie? – Chlapek spojrzał z oburzeniem. – A kto mnie rano wziął za kark i wrzucił na własne plecy?
– Bo spałeś jak kamień.
– Może bo zasypiam, kiedy jestem ZESTRESOWANY!
Grota Seravaxa znajdowała się wysoko, w ścianie Czerwonego Szczytu. Większość smoków omijała to miejsce – nie z powodu strachu, ale z szacunku. Seravax nie lubił gości.
Wlot do groty był półokrągły, ozdobiony rzeźbieniami – symbolem ognia, gwiazd i zakrzywionych run.
Lumo wylądował cicho. Kamień pod łapami był zimny i pokryty cienką warstwą pyłu.
W środku panowała dziwna cisza. Nie była zwykła. Miała w sobie coś… napiętego. Jakby grota wstrzymywała oddech.
Wewnątrz stały półki ze zwojami, magiczne przedmioty, kamienie z rytami. W kącie – posąg smoka wykuty z bazaltu, z oczami w kształcie płonących kropli.
– Ładnie tu – szepnął Chlapek, zerkając w głąb. – Tylko czemu mam wrażenie, że wszystko tu mnie obserwuje?
Lumo ostrożnie przeszedł w stronę centralnej niszy groty. Wtedy to zobaczył.
Na posadzce leżały drobne, nieregularne fragmenty. Połyskiwały, jakby ktoś rozsypał szkło. Ale to nie był zwykły blask – w ich wnętrzu tliło się światło. Nieustannie. Miękkie, ale… niepokojące.
Zbliżył się. Jednym ruchem łapy dotknął najbliższego fragmentu.
I wtedy go usłyszał.
„Umbren…”
Lumo odskoczył, jakby coś go poparzyło. Dźwięk był cichy, ale wyraźny. Niewypowiedziany głosem – bardziej obecny w powietrzu niż w uszach.
Chlapek spojrzał na niego szeroko otwartymi oczami.
– Widziałeś to?! Usłyszałeś?! Przysięgam, ten okruch… właśnie coś powiedział!
Lumo skinął głową, z trudem łapiąc oddech.
– To… to nie są zwykłe kamienie.
Chlapek kiwnął gwałtownie.
– Wiem! To nie są okruchy! To są… odpryski kłopotów! I ja jestem na nie uczulony!
Lumo spojrzał raz jeszcze.
Coś się działo. Coś złego. I on był jedynym, kto to widział.
– Musisz powiedzieć Radzie – powiedziała Flavia stanowczo, gdy wieczorem Lumo opowiedział jej o wszystkim. – Jeśli to, co widziałeś, naprawdę pochodzi z magicznego kryształu… jeśli Seravax nie zostawił ich celowo…
– Nikt mnie nie posłucha – mruknął Lumo, siedząc z podkulonym ogonem przy wejściu do groty.
– To nie znaczy, że masz milczeć – odparła, siadając obok. – Czasem głos bywa więcej wart niż echo.
– A jeśli się pomyliłem?
– To Strażnicy cię poprawią. A jeśli masz rację – a wierzę, że masz – lepiej, żeby usłyszeli to od ciebie.
Lumo patrzył w ziemię. A potem wstał.
Rada zebrała się jak co wieczór w Salonie Strażników – ogromnej, półkolistej komnacie wykutej w szczycie Cytadeli. Kamienne ławy otaczały centralną platformę, na której unosiły się kule światła. Z sufitu zwisały łańcuchy z zaklętymi kryształami, powoli obracającymi się wokół własnej osi.
Lumo stanął na środku. Czuł się mały. Zbyt mały.
Na jednej z ław siedziała Glaciena – lodowato biała, z chłodnym spojrzeniem jak zamrożony wiatr. Obok niej Rokan, ziejący niecierpliwością. Venturo zajął miejsce dalej, cichy, z dłońmi złożonymi pod brodą, uważny.
– Mamy dziś gościa – powiedziała Glaciena. – Lumo. Czyżbyś chciał podjąć drugą Próbę?
Rozległy się tłumione chichoty.
Lumo przełknął ślinę.
– Chciałem tylko powiedzieć o czymś, co widziałem.
– I co to takiego? – zapytał Rokan. – Nowe sztuczki ognistego języka?
– Byłem w grocie Seravaxa – zaczął. – Tam… są rozsypane kawałki magicznego kryształu. Pulsują. Kiedy ich dotknąłem, usłyszałem szept. Imię: Umbren.
W sali zapadła cisza. Ale nie ta poważna. Raczej pełna powstrzymywanego śmiechu.
– Może zabrałeś ze sobą za dużo księżyca? – rzuciła jedna ze smoczyc.
– Albo przestraszyłeś się własnego odbicia – dodał inny.
– To prawda! – powiedział stanowczo Lumo. – Nie zmyślam!
– Dziecięca wyobraźnia – przerwała Glaciena. – Seravax zostawił po sobie wiele… rzeczy.
– To nie były rzeczy!
– Dziękujemy, Lumo – ucięła Glaciena. – Możesz wrócić do swoich zabaw.
Lumo patrzył z niedowierzaniem. Nikt nie słuchał naprawdę. Ich uszy były otwarte, ale serca zamknięte.
Tylko Venturo nie odwracał wzroku. Gdy Lumo ruszył ku wyjściu, ten podszedł do niego cicho.
– Nie przejmuj się – szepnął. – Nie zawsze ci, którzy mają głos, naprawdę słyszą.
Lumo uniósł głowę.
– Co mam zrobić?
– Na razie… słuchaj dalej.
Wieczorem Lumo siedział na skale. Chlapek zawinięty w materiał wyglądał jak naleśnik.
– Jak na Radę Starszych, to mają strasznie stare podejście do rozmowy – mruknął. – Zero otwartości, zero akceptacji, zero ciastek.
– Nikt mnie nie słucha – powiedział Lumo. – Może to wszystko… tylko w mojej głowie?
– Jeśli tak, to moja głowa też jest zamieszana – odparł Chlapek. – Też to widziałem. Też słyszałem. I jeszcze nie kichnąłem.
Dołączyła Flavia.
– To, co zobaczyłeś, jest ważne – powiedziała. – Nawet jeśli inni jeszcze tego nie rozumieją.
– Jak długo można mówić, jeśli nikt nie słucha?
– Tak długo, aż usłyszą – odparła. – A jeśli nie usłyszą… wtedy trzeba działać.
Lumo spojrzał w niebo. Gwiazdy migotały nad Cytadelą. Gdzieś daleko, na horyzoncie, powietrze zadrżało.
„Nie zawsze ci, którzy mają głos, naprawdę słyszą.”
A on… miał coś do powiedzenia.

