
Cheddaria w opałach – Tunel kłopotów
W kociej kryjówce za starym murem Biceps podnosił kamienie i rzucał nimi na bok, jakby to były zwykłe orzeszki.
– Franz to aktorzyna, Macher to zaklinacz śrubek. A ja? Ja mam siłę! – ryknął dumnie, napinając biceps tak wielki, że aż sam się nim poklepał z uznaniem. – Kiedy oni gadali, ja trenowałem!
Był wysoki jak na kota, z futrem naprężonym jak lina od balonu i głową nieco zbyt małą w porównaniu do reszty ciała. Na jednym uchu nosił opaskę z listka laurowego, bo – jak twierdził – „wygrał sam ze sobą.”
Postanowił przedostać się do Cheddarii na własną łapę.
– Nie przez dach, nie przez bramę… ale od dołu! – ogłosił z przekonaniem. – Tunel! Szybki, skuteczny i siłowy!
I tak zaczął kopać. Z zapałem godnym koparki. Tunel rósł, ziemia fruwała, kamienie pękały pod łapami. Po godzinie Biceps dotarł do ceglanej ściany.
– To musi być fundament! – warknął i uderzył raz… drugi… trzeci. Wreszcie płyta ustąpiła, a on wpadł pyszczkiem prosto w zapach chleba.
To była kuchnia Cheddarii. Dokładnie pod piecem!
Mysi piekarz, zajęty wyrabianiem ciasta, nie zauważył nowej dziury w podłodze. Przesuwał mąkę, rozlewał wodę, ugniatał i… bezwiednie zaczął wrzucać wszystko prosto do tunelu.
Biceps najpierw dostał w nos porcją mąki. Potem bryłką ciasta. A potem… całą falą lepkiej masy, która z sykiem ruszyła w jego stronę!
– Aaaa! To atak glutenowy! – wrzasnął i rzucił się do odwrotu.
Ale nie było tak łatwo. Tunel był śliski, pełen zawaleń, a Biceps nie przewidział wyjścia awaryjnego. Kręcił się w kółko, odbijał od ścian, a masa ciasta sunęła za nim jak gęsta, bulgocząca fala.
W tym samym czasie Sir Gucio, stojąc na murze, usłyszał stłumione dudnienie spod ziemi.
– Duchy dawnych bitew przemówiły! – zawołał i dobył miecza. – Trzeba wypędzić złe moce!
Z powagą, jak przystało na rycerza, wbił miecz w ziemię. Trafił akurat w miejsce, które podtrzymywało sufit tunelu Bicepsa.
Efekt był natychmiastowy. Tunel zadrżał, sufit runął, a ciasto rozlało się na wszystkie strony. Wpadła jeszcze misa z orzechami i trzasnęła kota w ogon.
Biceps, bliski utonięcia w lepkiej ciastowej lawinie, został wyrzucony z tunelu jak korek z butelki. Wyleciał w górę, zrobił dwa obroty w powietrzu i z hukiem wpadł prosto w beczkę z masłem.
Sir Gucio podszedł, spojrzał na bałagan i oznajmił:
– Tak oto wygnane zostały duchy piekarnicze. Rycerz zawsze pozna, gdzie zakwas się psuje!
Król Gryzomir zakrył oczy łapką.
– Czy on w ogóle wie, co zrobił?
Dzieci myszy znalazły kota pokrytego mąką i masłem, wystającego z beczki.
– Zrobimy z niego bałwana! – pisnęła jedna.
– Albo serowego potwora! – dodała druga.
Mysi kucharz, wciąż nieświadomy wydarzeń, westchnął:
– Hm… ciasto się wylało… może zrobię placek rodzinny.
Wieczorem w Cheddarii odbył się koncert ku czci Sir Gucia. Odśpiewano nową zwrotkę pieśni:
„Gdzie ciasto się leje, i gdzie ziemia drga,
Tam Gucio zwycięża, bo odwagę ma!”
A Biceps, ociekając ciastem i z masłem w uchu, mamrotał:
– Następnym razem… nie będę kopał. Przeskoczę ten mur. Tak. Skok to moje drugie imię. Albo może… rzucę się z katapulty?
I znów, bez świadomego planu, Cheddaria została uratowana przez rycerza, który najbardziej wierzył… we własne interpretacje rzeczywistości.

