
Szymańscy w mieście – Przygoda w miejskim parku
Śnieg padał od samego rana – lekki, puszysty i miękki jak wata cukrowa. Miasto wyglądało inaczej niż zwykle: ciche, spokojne, jakby przykryte białym kocem. Na chodnikach zostawały tylko ślady butów i opon, a powietrze pachniało dymem z kominów i świeżym mrozem.
– Idealny dzień na spacer – powiedziała ciocia Ania, zakładając ciepły szalik. – Ruszamy do parku!
Julka aż podskoczyła z radości. – To będzie nasza wyprawa polarna!
Antek od razu chwycił za czapkę z pomponem i wybiegł z pokoju po plastikową lupę i mini notatnik.
Jakub już przygotowywał swój zestaw badacza – mały termometr, notes i linijkę. – Dzisiaj zbadam, jakie ślady zostawia mróz!
Pola ziewnęła i wsunęła ręce do kieszeni. – A ja będę szefem ekspedycji. Każda wyprawa potrzebuje kogoś z rozsądkiem.
Tata tylko się uśmiechnął. – W takim razie wszyscy gotowi. Kto znajdzie najciekawszy ślad w śniegu, wybiera wieczorny film.
– Przyjęto! – zawołała Julka. – Start ekspedycji za piętnaście minut!
Park był pokryty grubą warstwą śniegu, która skrzypiała pod nogami. Drzewa wyglądały jak zamrożone filary, a ławki przypominały zaspy z czapkami.
Dzieci rozbiegły się w różne strony, każde w poszukiwaniu czegoś niezwykłego.
Julka pierwsza coś wypatrzyła.
– Patrzcie, tu są ślady ptaka! Małe, lekkie, z odciskami skrzydeł!
Jakub pochylił się z powagą. – Może sikorki? Wiek: ciężki do ustelani. Kierunek: w stronę budki na drzewie.
Pola przewróciła oczami. – A może po prostu szukały śniadania?
Antek natomiast z entuzjazmem pokazywał odciski psich łap. – Może to pies-ratownik! Albo wilk!
– W środku miasta? – zapytała Julka z niedowierzaniem.
– Nigdy nic nie wiadomo – odpowiedział Antek tajemniczo.
Kiedy już mieli całą kolekcję zdjęć i rysunków, nagle Antek przystanął.
– Ej… chodźcie! To coś innego!
Na ścieżce prowadzącej między drzewami ciągnęły się drobne, delikatne ślady, jakby ktoś stawiał stopy lekko i cicho. Odciski były wąskie, widać było pazurki i długie kroki.
– Nie wygląda jak pies – zauważył Jakub. – I nie kot. Za duże odstępy.
– Może… lis? – powiedziała niepewnie Julka.
– Lis! – powtórzył Antek z błyskiem w oczach. – W mieście!
Pola roześmiała się, ale nieco nerwowo. – Lisy nie chodzą po parkach.
– A właśnie, że chodzą – wtrącił tata, który dogonił ich po chwili. – Zimą lisy potrafią zajrzeć nawet pod bloki. Szukają jedzenia.
Antek wyprostował się dumnie. – Czyli trop jest prawdziwy!
Julka chwyciła aparat i zaczęła robić zdjęcia śladom, a Jakub skrupulatnie notował:
„Odciski: cztery palce, widoczne pazury, długość kroku 35 cm. Kierunek – w stronę starych drzew.”
– Idziemy za nimi! – zarządziła Pola, tym razem już z uśmiechem.
Ślady prowadziły przez mały mostek, potem zniknęły wśród krzaków, gdzie śnieg był głębszy.
W pewnym momencie Antek zatrzymał się gwałtownie.
– Czekajcie… coś tu jest!
Pod jednym z drzew widać było coś wystającego spod śniegu. Metaliczny błysk przyciągał wzrok.
– To chyba… pudełko? – szepnęła Julka.
Dzieci uklękły na śniegu i zaczęły delikatnie odgarniać biały puch. Po chwili wydobyli z ziemi stary, zardzewiały pojemnik, wielkości książki.
– Skarb! – krzyknął Antek. – Wiedziałem, że lis był strażnikiem czegoś ważnego!
Jakub ostrożnie otworzył wieczko. W środku było kilka drobiazgów: złożony na cztery kawałek papieru, kilka starych monet i… mały rysunek przedstawiający lisa pod drzewem.
Julka wstrzymała oddech.
– To musi coś znaczyć.
Pola pochyliła się i wskazała napis na dole kartki.
– „Strażnik parku – 1987.”
Przez chwilę nikt nic nie mówił. Nawet wiatr jakby ucichł.
– Czyli… to lis zostawił wiadomość z przeszłości? – zapytał Antek z powagą.
Julka uśmiechnęła się lekko. – Albo ktoś, kto bardzo go lubił.
– Zabierzmy to do domu – zdecydował Jakub. – Zbadamy to w naszym laboratorium.
– A ja opiszę wszystko w kronice!
Tata skinął głową z uśmiechem. – Dobrze, mali odkrywcy. Ale najpierw obiad. Bo śledzenie lisów na pusty żołądek jest ryzykowne.
I tak, trzymając pod pachą tajemniczy pojemnik, ruszyli z powrotem w stronę domu, a ślady lisa powoli zasypywał świeży śnieg.
W domu było ciepło i pachniało herbatą z pomarańczami. Śnieg z butów roztapiał się przy drzwiach, a dzieci od razu rozłożyły na stole swoje znalezisko.
Julka delikatnie położyła rysunek lisa, Jakub ustawił lampkę, a Antek wyjął z kieszeni małą lupę, gotów do analizy.
– Okej, ekipo. Czas na laboratorium – ogłosił Jakub.
– Ja będę sekretarzem naukowym! – zawołała Julka. – Zapisuję wszystko, co ustalimy.
– A ja głównym narratorem! – dodał Antek. – Każda tajemnica potrzebuje głosu.
Pola oparła głowę na rękach. – A ja mogę być głosem rozsądku, gdybyście znów wymyślili teorię o lisie, który był superbohaterem.
Jakub zignorował tę uwagę. – Po pierwsze: monety. Zwykłe grosze, sprzed trzydziestu lat. Po drugie: mapa.
Rozłożyli złożony papier. Był trochę pożółkły, z rozmazanym tuszem, ale widać było kontury parku – ścieżki, staw i kilka znaków w kształcie… lisich głów.
– Tu byliśmy dzisiaj! – zawołała Julka, wskazując jedno z miejsc. – Pod tym samym drzewem!
– Czyli to fragment starej mapy! – Antek aż podskoczył. – To musiała być jakaś gra!
Pola zmarszczyła brwi. – Ale po co ktoś miałby ją chować?
– Może to była zabawa, która nigdy się nie skończyła – powiedział cicho Jakub. – A my właśnie ją wznowiliśmy.
Wieczorem mama zajrzała do pokoju, widząc ich pochylonych nad biurkiem.
– Co tam kombinujecie, mali detektywi?
Julka pokazała jej mapę i rysunek. – Znaleźliśmy to w parku. Chyba jest stare.
Mama uśmiechnęła się z zaskoczeniem. – To wygląda znajomo. Wiecie, że w tym parku, gdy byłam mała, była ścieżka przyrodnicza o nazwie „Ślad Lisa”? Prowadziła od stawu aż do starych wierzb. Były tabliczki z zagadkami, a na końcu – skrzynka z pamiątkami dla dzieci.
– To ta skrzynka! – zawołał Antek. – My ją odnaleźliśmy!
– Czyli byliśmy częścią historii! – dodała Julka z dumą.
– Prawie jak archeolodzy – przyznał Jakub, notując w zeszycie:
„Znalezisko z 1987 roku. Stan dobry. Wartość emocjonalna: wysoka.”
Pola uśmiechnęła się lekko. – To znaczy, że lis był symbolem. Strażnikiem tej zabawy.
– I że my teraz jesteśmy nowymi strażnikami – stwierdził Antek poważnie.
Następnego ranka dzieci postanowiły wrócić do parku i odłożyć skrzynkę tam, gdzie ją znalazły. Śnieg znów prószył, a ślady, które zostawiali, układały się w zygzaki i kółka.
Pod drzewem, w którym odkryli pojemnik, ktoś już był. Starszy mężczyzna w zielonej kurtce i z aparatem fotograficznym stał pośród śniegu, pochylony nad tropami.
– Dzień dobry – odezwała się Julka nieśmiało. – Szuka pan czegoś?
Mężczyzna podniósł głowę. Miał siwą brodę, ciepły uśmiech i oczy, które wyglądały, jakby znały ten park od zawsze.
– Szukam śladów lisa – odpowiedział. – Ale chyba mnie ktoś ubiegł.
Dzieci spojrzały po sobie.
– My! – powiedział Antek dumnie. – Znaleźliśmy skrzynkę z rysunkiem i mapą!
– Skrzynkę? – mężczyzna otworzył szerzej oczy. – Nieprawdopodobne! Myślałem, że dawno zginęła.
– Należy do pana? – zapytała Pola.
Mężczyzna skinął głową. – Owszem. To ja ją tam kiedyś zostawiłem. Pracowałem wtedy w miejskim ogrodzie. Zorganizowaliśmy grę terenową dla dzieci – „Ślad Lisa”. Chodziło o to, żeby odkrywać przyrodę i zostawiać małe sekrety dla kolejnych pokoleń.
Julka trzymała pojemnik w rękach. – Czyli to była pana gra?
– Tak – uśmiechnął się. – A wy właśnie ją odnaleźliście po trzydziestu latach.
Mężczyzna przedstawił się jako pan Marek, dawny leśnik. Opowiedział, że kiedyś z dziećmi z sąsiedztwa budowali karmniki, rysowali mapy i szukali „lisich tropów” po całym parku.
– Wtedy nie było tylu telefonów – dodał z uśmiechem. – Ale przygód było mnóstwo.
Dzieci słuchały jak zaczarowane.
– Wiecie, lis zawsze był dla nas symbolem ciekawości. A ciekawość to pierwszy krok do odkrywania świata – powiedział na koniec pan Marek. – Więc… chyba wiem, komu przekażę tytuł nowego Strażnika Parku.
Spojrzał na Antka.
– Mnie?! – zdziwił się chłopiec.
– Ciebie i całej drużynie – odpowiedział z uśmiechem. – Bo prawdziwych tropicieli nigdy za dużo.
Wieczorem, kiedy wrócili do domu, śnieg znów padał. Dzieci siedziały przy oknie, a Julka zapisała w swoim zeszycie:
„Nie każdy trop prowadzi do skarbu. Czasem prowadzi do historii, która czekała, by ktoś ją znów opowiedział.”
Za szybą, w świetle latarni, coś rudego przemknęło po białym śniegu.
– Lis! – szepnął Antek.
Pola uśmiechnęła się. – Albo duch starej zabawy.
I chociaż nikt już nic nie mówił, wszyscy wiedzieli jedno: ta historia wcale się nie skończyła. Ona dopiero zaczynała się pisać na nowo – w śniegu, w sercach i w pamięci.




