
Cheddaria w opałach – Zamieszkaj z myszami
W cieniu wielkiego dębu Macher siedział owinięty w koc i sięgał łapką po ostatnie suszone szprotki. Po niedawnym „szturmie” do fosy jego futro pachniało kapustą i błotem, a jego duma leżała gdzieś pod warstwą glonów.
— Dość tych widowisk! — syknął do siebie. — Nadszedł czas taktyki, subtelności… i teatralnego geniuszu.
Tak oto narodził się plan. Macher postanowił wcielić się w nową postać: „Sierżanta Radosława”, uchodźcę z dalekiej Mysiej Doliny, któremu wiatr porwał domek, a los przywiał go do bram Cheddarii.
Przebranie przygotował starannie: sztuczne mysie uszy, futerko i ogon.
Następnego ranka stanął pod bramą Cheddarii, skulony, z workiem na plecach.
— Pomocy! — piszczał cienkim głosem. — Jestem Radosław, przemarznięty i bezdomny!
Strażnicy patrzyli z wieży.
— Coś… dziwnie znajomy — mruknął jeden.
— Ale ma mysie uszy. Musi być prawdziwy.
Sir Gucio wyszedł mu naprzeciw.
— O, duszo uciśniona! Wejdź w progi Cheddarii, gdzie serem się dzielimy, a honor mieszka w każdej mysiej szafce!
Z uśmiechem zaprowadził Machera do zamkowej kuchni.
Kuchnia Cheddarii była sercem zamku. Pachniała pieczonym serem, przypaloną kaszą i ziołami suszonymi nad paleniskiem. Na ścianach wisiały garnki, sitka, łyżki z patyków i jedna stara pokrywka, której nikt nie umiał zdjąć z haka.
Mysi kucharz, szef kuchni Bonifacy, spojrzał na Machera spod grubej brwi.
— Nowy? Dobrze. Do zmywaka.
I tak Macher został rzucony w wir kuchennego życia. Mył miski, taszczył garnki i obierał topinambur, którego nie umiał nawet wymówić. Mysie dzieci przyglądały mu się z rozbawieniem.
— To jego ogon? — spytała jedna.
Wszystko szło dobrze — aż do obiadu.
Podano trzy rodzaje sera: twardy, kremowy i tak śmierdzący, że nawet mysie dzieci patrzyły na niego z dystansem. Macher miał uczulenie na ser. Jeden kęs wystarczył, by zacząć… kichać. Głośno, donośnie, spektakularnie. Z ogonem podskakującym przy każdym kichnięciu.
Sir Gucio zerwał się z ławy.
— To klątwa! Klątwa! Ktoś rzucił czar na naszego gościa! Muszę interweniować!
Zanim ktoś zdążył go powstrzymać, Gucio pognał do komórki alchemicznej. Wymieszał mód, zioła, wodę z ogórków i kilka kropli płynu do naczyń.
Wrócił triumfalnie z eliksirem.
— Radosławie, wypij, a czar przeminie!
Macher, nie mając wyboru, przełknął łyk. W tej samej chwili jego koci ogon wyprostował się jak struna, a sztuczne ucho wpadło do talerza.
Kichając i poślizgując się na własnych łapkach, Macher wpadł wprost na balustradę, przeleciał nad kuchennym piecem i z pluskiem wylądował w balii z wodą.
Kiedy wypłynął, wyglądał jak przemoczony kot. Dosłownie.
Dzieci zapiszczały:
— On jest kotem!
— Zjadł ser i go rozerwało!
Gucio stanął na stole.
— Klątwa ujawniona! Nie lękajcie się, mieszkańcy! Wróg w futrze został wypędzony!
Król Gryzomir siedział w rogu i mruknął:
— Czasem mam wrażenie, że to wszystko nie dzieje się naprawdę.
Tego wieczora cała Cheddaria śpiewała:
„Przyszedł Radosław i przyniósł kłopoty,
Lecz Gucio go obdarł z kociej miernoty!”
A Macher, drapiąc się za uchem na skraju lasu, mamrotał:
— Niech to… zmywak, mop i kichanie. Franz… teraz twoja kolej.
Cheddaria spała spokojnie. Przez następną chwilę.




