Lis Karol w lesie
Bajki o lisach

Niedźwiedź Bruno – Legenda pióra – Rozdział 1.

Cześć!

Poranek w lesie był ciepły i pełen życia. Promienie słońca przeciskały się przez liście, malując na mchu jasne plamy, a w powietrzu unosił się zapach świeżych ziół i wilgotnej ziemi. Na polanie rozbrzmiewał śmiech zwierząt.

Wiewiórka Weronika i żaba Żaneta grały w berka, zwinne i szybkie, pojawiały się i znikały między krzakami jak kolorowe błyski. Jeleń Julian ćwiczył równowagę, stąpając po kłodach. A zając Zdzisław, jak to on, urządzał pokaz swoich najdziwniejszych min, a każda kolejna wywoływała coraz to większą salwę śmiechu.

Wśród zwierząt przebywających na polanie brakowało tylko jednej postaci – lisa Karola. Znany z błyskotliwego dowcipu i zaskakujących pomysłów, zawsze znajdował sposób, by rozśmieszyć wszystkich… Czasem aż za bardzo. Karol był sprytny, żywiołowy i wiecznie w ruchu – lubił być w centrum uwagi, choć nie zawsze wiedział, kiedy zwolnić.

Lecz w końcu się pojawił.

– Uwaga, uwaga! Nadchodzi mistrz żartów, książę chaosu i hrabia niespodzianek! – zawołał, wyskakując zza krzewu i podrzucając garść liści w górę.

Liście spadły prosto na głowę Juliana, który zmarszczył brwi.

– Karolu, właśnie próbowałem… – zaczął jeleń, ale lis już był obok Weroniki. Udał, że potknął się o własny ogon i teatralnie przewrócił się na ziemię.

– Nieźle… – mruknęła Weronika, choć bez większego entuzjazmu.

Zdzisław spojrzał na Karola z lekkim uśmiechem, ale nikt się nie śmiał. Nie tak, jak dawniej.

– Karolu… – odezwała się w końcu Weronika, nerwowo strzepując liście z futerka. – Czasem wystarczy po prostu z nami pobyć. Nie trzeba ciągle się popisywać.

Lis zatrzymał się w pół ruchu. Opuścił nieco uszy. I choć uśmiech pozostał na jego pysku, coś w oczach Karola przygasło.

– Jasne, rozumiem – rzucił krótko. – Nie chcę przeszkadzać.

Odwrócił się na pięcie i zniknął między drzewami. Zaskoczone zwierzęta spojrzały po sobie, ale nikt nic nie powiedział.

Karol wspiął się na pobliskie wzgórze. To tam, między gęstymi paprociami, piął się ku niebu ogromny i stary dąb o pniu tak grubym, że mieścił w sobie całą bibliotekę. Powietrze pachniało tu wilgotnymi liśćmi, korą i lawendą. To było królestwo Sylwii – mądrej sowy, która urządziła tu swoją czytelnię. Karol nie był częstym gościem w tych okolicach… ale dzisiaj coś go tu przyciągnęło.

Sylwia siedziała w środku, na swoim fotelu utkanym z gałązek i piór. Jej bursztynowe oczy były półprzymknięte, a skrzydła złożone równo przy bokach.

– Dzień dobry, Sylwio – powiedział Karol cicho zza framugi.

Sowa powoli uniosła oczy.

– Witaj, Karolu. Cóż cię sprowadza? Znudziła ci się polana?

– Trochę… – przyznał lis i niepewnie wszedł do środka. – Może… masz jakąś ciekawą książkę?

Sylwia zmrużyła oczy i przez chwilę milczała, jakby w myślach przeszukiwała półki.

– Nie każda książka opowiada o bohaterach, Karolu – powiedziała tajemniczo. – Niektóre pomagają nam zrozumieć, kim jesteśmy.

Uniosła skrzydło i ściągnęła z jednego z regałów cienką książkę oprawioną w korę.

– Proszę. Obyczaje dawnych zwierząt. Nie brzmi szczególnie zachęcająco, ale daj jej szansę.

Karol spojrzał sceptycznie.

– No dobrze – mruknął, odbierając książkę.

– Będę cię obserwować z najwyższej półki – odparła sowa, mrużąc oczy z rozbawieniem.

Karol usiadł pod jednym z buków nieopodal, gdzie mech był miękki, a wiatr ledwo poruszał gałęziami. Otworzył książkę i zaczął czytać bez przekonania. Kilka pierwszych stron przeskoczył wzrokiem.

Ale potem… coś się zmieniło.

Narrator snuł opowieść o dawnych znakach, którymi zwierzęta się witały. O leśnych obchodach równonocy. O cichych miejscach, w których „milczenie jest wyrazem największego szacunku”.

Karol przestał ziewać. Z każdą stroną pochylał się nad książką coraz niżej, jakby wciągała go do środka. Powietrze wypełniał tylko szelest kartek.

Po dłuższej chwili lis podniósł wzrok i spojrzał daleko przed siebie. Ze wzgórza dostrzec można było polanę. Weronika znów hasała po niej radośnie, a Zdzisław śmiał się głośno. Inne zwierzęta zdążyły już do nich dołączyć.

Karol patrzył na nich przez jakiś czas. W końcu jednak opuścił głowę i ponownie zanurzył się w lekturze.

Gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, lis z zaskoczeniem spostrzegł, że przeczytał w jeden dzień całą książkę. Przez długą chwilę trzymał ją na kolanach i patrzył na okładkę, jakby kryła coś więcej niż zbiór słów. Wstał powoli, otrzepał futro z mchu i ruszył znajomą ścieżką z powrotem do wnętrza pnia.

Biblioteka była cicha jak poranna mgła. Drewniane półki uginały się od książek z okładkami z kory i zasuszonych liści.

Sylwia siedziała na swojej ulubionej półce – półprzymknięte oczy, skrzydła złożone starannie. Wyglądała jakby drzemała, ale Karol już wiedział, że ona słyszy wszystko.

– Sylwio? – zapytał cicho.

– Tak, Karolu?

Lis podszedł bliżej i położył książkę na stoliku obok jej fotela.

– Masz może coś jeszcze? Coś w tym stylu?

Sylwia powoli otworzyła oczy i spojrzała na niego uważnie.

– W tym stylu? Szybko ci poszło z tą książką – powiedziała zadowolona.

Karol skinął głową.

– Tak, bardzo szybko mnie wciągnęła. Zdziwiłem się, kiedy się skończyła.

Sowa lekko się uśmiechnęła.

– Wiedziałam, że ta książka będzie twoim nowym początkiem – powiedziała. – Prawdziwe pytania przychodzą po cichu. Chodź, pomogę ci czegoś poszukać.

Zeskoczyła z półki z miękkim szelestem skrzydeł i wspięła się po bocznych szczeblach regału. Karol stał w milczeniu, patrząc jak przesuwa skrzydłem po grzbietach książek.

– Wybieraj uważnie – powiedziała. – Nie każda historia jest gotowa, żeby cię przyjąć.

Karol w końcu wybrał jedną z ksiąg i usiadł z nią przy wnęce w pniu, przez którą wpadało ciepłe światło zmierzchu. Na zewnątrz słychać było śmiechy – zwierzęta urządziły ognisko, ogniki tańczyły między drzewami. Weronika podeszła pod bibliotekę i zajrzała do środka.

– Karolu? Idziemy grać w berka. Podzielimy się na drużyny!

Lis uniósł wzrok znad książki. Na moment zawahał się.

– Może jutro – odpowiedział spokojnie. – Dziś chcę jeszcze trochę poczytać.

Weronika uniosła brwi, ale nic nie powiedziała. Uśmiechnęła się lekko i zniknęła między drzewami.

W końcu biblioteka pogrążyła się w ciemności. Sylwia zasnęła na fotelu i cicho pochrapywała, lecz Karol nie przerywał czytania, skulony przy świecy. Nie zważając na mijające godziny, czytał i czytał, a kiedy dobrnął do ostatniej strony, mrok powoli zaczął ustępować brzaskowi. Lis przeciągnął się, ziewnął i odłożył tom na bok.

Wstał i ruszył między regałami. Przesuwał łapką po grzbietach książek – niektóre pokryte były mchem, inne błyszczały od żywicy. Zatrzymał się przy jednej, potem przy drugiej, ale wiedział, że szuka czegoś innego.

– Hmm – mruknął do siebie cicho. – Żadna jeszcze nie woła. Ale czuję, że coś tu… czeka.

Spojrzał w górę, ku najwyższym półkom. W półmroku nie dostrzegał zbyt wiele.

Ale gdzieś w ciszy tej biblioteki… Coś obserwowało go z ukrycia.

To dopiero początek!

Jak podobała Ci się bajka? 🌟

Średnia ocena: 5 / 5. Liczba oddanych głosów: 11

Oddaj pierwszy głos!

Przykro nam, że bajka nie przypadła Ci do gustu 😟

Pomóż nam się poprawić 🚀

Powiedz, czego zabrakło Ci w tej bajce

Jestem założycielem bloga i autorem bajek na bajkidoczytania.online. Po latach tworzenia opowieści "do szuflady" zdecydowałem się regularnie publikować je na blogu. Mam nadzieję, że Ty i Twoje dziecko znajdziecie tu coś dla siebie :)

2 komentarze

Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Bajki dla dzieci do czytania | Darmowe bajki na dobranoc
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.