
Piksel i przytulisko – 10: Drzwi, które się otwierają
Tego ranka Piksel obudził się z uczuciem, którego nie umiał nazwać. Niepokój? Ekscytacja? A może jedno i drugie? Trawa była świeższa niż zwykle, powietrze pachniało jak pierwsze strony książki, której jeszcze nikt nie czytał.
Tofik chrupał marchewkę obok budy i spojrzał na Piksela.
— Smakuje… jak początek — powiedział, trochę zdziwiony.
Gwizdek zleciał z daszku z dramatycznym trzepotem skrzydeł.
— Ogłaszam! Dziś coś się wydarzy! Nie wiem co, ale wiatr to mówi!
Maurycy, jak zwykle sceptyczny, mruknął spod koca:
— Może to po prostu sobota.
Ale nawet Kamil przyszedł wcześniej niż zwykle. Przysiadł na murku i spojrzał gdzieś daleko ponad dachami.
Około południa rozległy się kroki. Nie jak zwykle – ciężkie i szybkie – ale spokojne, z lekkim szelestem sukienki i stukotem dziecięcych butów.
Dziewczynka z mamą pojawiły się przy bramie. Z nimi kuzynka – z rudym koczkiem i uśmiechem. A przy ich nogach… Lala.
Z obróżką, z nową smyczą i ogonem, który wirował jak śmigło samolotu. Pysk promieniał. Oczy błyszczały. Zobaczyła Piksela i szczeknęła – raz, krótko, znajomo.
Piksel podszedł do siatki powoli. Jakby bał się, że to sen. Ale zapach był prawdziwy. Dźwięk też. Lala podbiegła i dotknęli się nosami przez ogrodzenie. Tak po prostu. Jakby nie minął ani dzień.
Dziewczynka powiedziała:
— Mama mówiła, że czasem trzeba wracać po to, co ważne.
Kuzynka dodała:
— A ja pomyślałam, że skoro oni tak się kochają, to ci tu… też mogą być kimś dla mnie.
Opiekunka schroniska przyniosła obrożę. Piksela aż zatrzymało w miejscu.
— Serio? Ja? — zapytał sam siebie.
Lala usiadła obok i spojrzała na niego z iskrą, którą znał dobrze. Dziewczynka wyciągnęła z kieszeni mały kocyk. Jego zapach.
Piksel podszedł. Opiekunka zapinała obrożę z uśmiechem.
— Nie za ciasna. Tak w sam raz — powiedziała.
Tofik stał z wielkimi oczami i trzymał w łapkach marchewkę.
— Masz… na drogę. Ta była słodka. Dobra na nowy początek.
Gwizdek położył przed nim małe piórko.
— Na szczęście. I żebyś czasem pomyślał o nas, jak zawieje wiatr.
Maurycy podszedł i podał mu swój ulubiony kamyk.
— Nie gub go. Ja zawsze wszystko gubiłem, a ten trzymał się latami.
Kamil uśmiechnął się lekko.
— Wiesz, gdzie mnie znaleźć. Wystarczy, że spojrzysz w górę.
Piksel po raz ostatni spojrzał na podwórko. Na budy. Na trawę. Na miejsce, które przez tyle dni było wszystkim.
A potem przeszedł przez furtkę.
Wtedy wydarzyło się coś jeszcze.
Kuzynka dziewczynki, która przez cały czas obserwowała resztę zwierzaków, podeszła do opiekunki.
— One… też tu mieszkają?
— I czekają — odpowiedziała kobieta.
Kuzynka spojrzała na Tofika, który wycierał oczy. Gwizdka, który patrzył w ziemię i Maurycego, który udawał, że patrzy na chmury.
— A mogą… zamieszkać z nami?
Wystarczyło kilka spojrzeń, kilka podpisów. I decyzja, która miała zmienić wszystko.
— Czasem dobre zakończenia są jak domino — powiedział Kamil, kręcąc ogonem. — Wystarczy jeden ruch.
Dwa samochody ruszyły prawie jednocześnie. Jeden z Pikslem i Lalą, drugi z Tofikiem, Gwizdkiem i Maurycym.
Uliczki mijały cicho. Świat, który wcześniej był nieznany, teraz wyglądał jak droga do domu.
Nowe domy stały obok siebie. Oddzielone tylko niskim płotkiem i kilkoma krzakami. W ogrodzie po lewej Lala goniła motyla. W ogrodzie po prawej Gwizdek ćwiczył lądowanie na nowej huśtawce.
Wieczorem, gdy słońce zgasło powoli, światła w obu domach zapaliły się niemal jednocześnie. Piksel siedział przy oknie i spojrzał przez szybę.
Po drugiej stronie siedzieli Tofik, Gwizdek i Maurycy. I machali łapkami.
On też pomachał.
Nie musieli mówić nic. Wystarczyło, że widzieli się nawzajem.
Tymczasem, na dachu starego schroniska, siedział Kamil. Wiatr poruszał jego futrem, a pod łapami miał blachę, która nadal pamiętała stukanie łapek.
Patrzył na światła dwóch domów, które migotały obok siebie. Cicho powiedział:
— Zamknięto jedno schronienie, ale otwarto cztery serca. To chyba uczciwa wymiana.
I zniknął w cieniu komina.
A w miejscu, gdzie kiedyś był cień, zajaśniało coś, co przypominało wiosnę.




