
Piksel i przytulisko – 1: Drzwi, które skrzypią
Schronisko o tej porze przypominało zamknięty świat. Wiatr poruszał pojedynczymi liśćmi, które zawędrowały aż pod siatkę. Księżyc rzucał mdłe światło na mokrą trawę, a gdzieniegdzie coś cicho zaszeleściło — jakby samo powietrze oddychało ostrożniej po zmroku.
W jednej z bud, przykryty wystrzępionym kocem w kratkę, siedział Piksel — czarny kundelek z białą, kwadratową łatką na lewym oczku. Patrzył w stronę miasta — daleko za ogrodzeniem majaczyły światła wieżowców, a czerwone punkty reklam mrugały leniwie. Czasem wydawało mu się, że wszystko to dzieje się w innym świecie. W świecie, który już go nie dotyczył.
Usłyszał ciche stukanie łapek. Nie musiał się odwracać — rozpoznałby ten rytm wszędzie.
— Co robisz? — zapytała Lala, mała suczka o sterczących uszach i energii jak z baterii słonecznej.
Lala była jego najbliższą przyjaciółką — zadziorna, ale ciepła, zawsze gotowa do działania.
— Patrzę, jak śpi miasto.
— Ono nie śpi. Ono skrzypi. — Usiadła obok niego i zniżyła głos do szeptu. — Słyszałam coś. Tam, przy magazynie. Skrzypnęło.
Piksel przekrzywił głowę. Skrzypienie? W nocy?
— Myślisz, że ktoś tam był?
— Myślę, że coś się dzieje. I nie chcę być ostatnia, która się dowie.
Chwilę później obudzili resztę. Maurycy — bury kot z białą brodą i zawiniętą łapką — burczał pod nosem o zakłócaniu porządku nocnego. Tofik, puszysty królik z czarną łatką na grzbiecie, ziewał tak szeroko, że schował się w swoich własnych uszach. A Gwizdek — jaskrawoczerwona papuga z przekrzywioną głową — gadał przez sen.
— Nie… nie kradnij mojego biszkopta! To mój!
— Gwizdek, obudź się, ruszamy na zwiady — szepnął Piksel.
— Znowu? — rozbudzony ptak podfrunął na kant budy i rozprostował skrzydła. — To chociaż niech to będzie coś spektakularnego.
Przemknęli cicho w stronę drzwi przy magazynie. Stare, metalowe, z zardzewiałym zamkiem. I rzeczywiście — co kilka sekund, bez wyraźnego powodu, drzwi wydawały ciche, przeciągłe: skrrr-p… skrrr-p…
— To brzmi jak duch starego kaloryfera — szepnął Tofik, chowając się za Piksela.
— Albo… — Gwizdek zniżył głos — wejście do innego wymiaru! Takiego, gdzie psy mają własne kawiarnie, a koty robią za kelnerów.
Maurycy prychnął.
— Niedorzeczność. To po prostu zjawisko akustyczne. Różnica temperatur. Metal pracuje.
Wtedy pojawił się Kamil. Jak zwykle — niespodziewanie. Szop pracz wdrapał się na płot z gracją ulicznego akrobaty i wskoczył cicho w cień.
— Skrzypi? — zapytał, mlaskając. — O tej porze wszystko skrzypi inaczej.
— Co tu robisz? — zapytał Piksel.
— Przyniosłem wam sernik. Taki… z papierka. — Wyszczerzył zęby i podał zawiniątko. — Ale też przyszedłem, bo pamiętam te drzwi. Kiedyś przez nie przywozili worki z karmą. Czasem są tylko przymknięte.
— I co jest za nimi? — zapytał Tofik.
— Wolność — szepnął Kamil z teatralną miną. — A konkretnie: zaplecze, które prowadzi do kiosku. A z kiosku na dach. A z dachu widać całe miasto.
W oczach Lali zapaliły się iskierki.
— Idziemy!
Plan był prosty. Gwizdek miał zagadać nocną opiekunkę, która czasem zaglądała do okienka od frontu. Lala pilnowała przejścia. Tofik dźwigał ekwipunek, czyli stary kocyk i kawałek smyczy. Maurycy miał… no, nie przeszkadzać.
Drzwi zaskrzypiały raz jeszcze, a potem — z jękiem jak z bajki grozy — ustąpiły. Przeszli.
Miasto nocą pachniało zupełnie inaczej niż za dnia. Było w nim mniej ludzi, więcej zapachów — świeżej bułki z piekarni, sosu pomidorowego z pizzerii, rozgrzanej asfaltowej mgły.
Kamil prowadził ich pewnie przez wąskie przejścia, między śmietnikami a ogrodzeniem. W końcu dotarli pod kiosk.
— Na górę tędy — powiedział i wspiął się z gracją po beczce.
Piksel spojrzał w górę. Dach był niewielki, ale z jego krawędzi widać było więcej, niż ktokolwiek z nich się spodziewał.
Wieżowce błyszczały. Samochody sunęły leniwie po mostach. A nad wszystkim unosiło się miasto — wielkie, żyjące, pachnące.
— To wygląda jak sen — powiedział cicho Tofik.
— Ale pachnie jak pizza — dodał Gwizdek.
Piksel usiadł i przez chwilę nie mówił nic. Potem uśmiechnął się lekko.
— Chyba jesteśmy dalej niż wczoraj.
Wracali tuż przed świtem. Drzwi znowu skrzypiały — już znajomo, niegroźnie. Kiedy znaleźli się znów w schronisku, Piksel usiadł na swoim miejscu pod siatką. Tym razem jednak nie sam.
Lala usiadła obok niego i szturchnęła go nosem.
— To co… jutro też?
Piksel spojrzał na białą łatkę na swoim oku, potem na rozświetlające się powoli niebo.
— Myślę, że noc ma jeszcze wiele do pokazania.
Drzwi skrzypnęły ostatni raz tej nocy. A przytulisko, choć wciąż za kratami, wydawało się już trochę większe — i trochę bardziej wolne.
🚀 To już koniec tej historii… ale to nie koniec przygód!
📖 Podobała Ci się ta bajka? To tylko część niezwykłego świata, który tworzę z pasją dla dzieci i rodziców. W moim pierwszym e-booku znajdziesz jeszcze więcej pięknych, wciągających opowieści, które rozbudzają wyobraźnię i uczą wartości!
💛 Kupując e-booka, wspierasz moją twórczość i pomagasz mi dalej tworzyć darmowe bajki dla wszystkich! Dzięki temu ten blog może istnieć i dostarczać radość dzieciom każdego dnia.
📚 Kup e-booka tutajDziękuję, że jesteś częścią tej bajkowej podróży! 🌟✨
