Lina z parku linowego - bajka dla dzieci
Bajki o przygodach,  U Szymańskich

U Szymańskich – Park linowy

– Mamy dla was niespodziankę – oznajmił tata w sobotni poranek, stając w kuchni z szerokim uśmiechem i termosami pod pachą.

Julka przerwała smarowanie kanapki masłem orzechowym, Antek zatrzymał łyżkę nad płatkami, a Jakub uniósł brwi, nie odrywając wzroku od książki z rysunkami mostów wiszących.

– Tylko nie mów, że jedziemy oglądać gruzowisko po remoncie sąsiadów – mruknął Jakub.

– Jeszcze lepiej! – powiedziała mama, wchodząc z plecakiem. – Jedziemy do parku linowego.

Zapadła cisza.

– To znaczy… na takie coś… nad ziemią? – zapytała Julka, próbując brzmieć swobodnie.

– Zabezpieczenia są bardzo porządne – dodał szybko tata. – Lina. Uprząż. Kask. A zresztą – mama była już kiedyś i nic jej nie jest.

– Ja nie mam lęku wysokości – przyznała mama z rozbrajającym spokojem, zawiązując sportowe buty. – Mam tylko lęk przed brakiem zabawy.

Antek natychmiast poderwał się z krzesła.

– Park linowy?! Super! Będę jak ninja! Albo jak lemur. One też się wspinają!

Jakub z powagą zamknął książkę.

– Czy uprzęże mają certyfikat bezpieczeństwa? ISO coś tam?

– Mają – zapewnił tata, choć nikt nie sprawdził.

Julka próbowała wyglądać na podekscytowaną, choć coś w jej brzuchu szeptało, że może jednak posprzątać pokój byłoby bezpieczniejszym pomysłem.

Park linowy znajdował się w lesie, kilkanaście minut drogi od miasta. Pomiędzy drzewami rozciągały się platformy, mostki z desek, siatki i liny – wszystko zawieszone kilka metrów nad ziemią. Gdzieniegdzie słychać było radosne okrzyki dzieci i charakterystyczny dźwięk tyrolki: zgrzyyyyytt… świst!

Instruktorzy przywitali rodzinę z uśmiechem, rozdali uprzęże, kaski i rękawiczki. Mama założyła cały sprzęt w kilka chwil i już była gotowa do działania. Antek pozował do zdjęć, stając na jednej nodze i udając, że jego kask to hełm wojownika.

Julka stała obok Jakuba i patrzyła w górę. Drzewa wydawały się znacznie wyższe niż te w ich ogrodzie. Lina, po której ktoś właśnie przeszedł, wyglądała jak cienka nić.

Jakub z powagą analizował swoje zapięcia.

– Sześć klamerek. Dwa punkty mocowania. Karabinek z blokadą. Czuję się statystycznie bezpieczny – powiedział, choć jego usta były bardziej blade niż zwykle.

Tata stał jeszcze z tyłu i przyglądał się przeszkodom. Próbował wyglądać na opanowanego, ale Julka zauważyła, że ściska pasek od uprzęży trochę za mocno.

– Dobra, kto pierwszy? – zapytał instruktor.

– Ja! – zawołała mama i ruszyła ku drabinie prowadzącej do pierwszej platformy.

Z wdziękiem i pewnością przeszła przez mostek z lin, zatrzymała się na środku, pomachała rodzinie i zjechała tyrolką z lekkim śmiechem.

– Kto teraz? – zapytał instruktor.

Julka poczuła, że jeśli teraz się nie zgłosi, to będzie o tym myśleć przez całą drogę powrotną.

– Ja spróbuję – powiedziała cicho.

Wspięła się po drabinie, serce waliło jej jak młotem. Na platformie zatrzymała się na chwilę i spojrzała w dół. Wszystko wydawało się jakby za szybą – ciche, odległe. Po drugiej stronie czekał mostek z ruchomych desek i siatek.

– Oddychaj – usłyszała głos mamy z dołu. – To nie wyścig. Po prostu oddychaj.

Julka zacisnęła dłonie na linie. Jeden krok. Deska się zakołysała. Drugi krok. Głos w głowie mówił: Wracaj, jeszcze możesz. Ale inny głos – cichszy, ale mocniejszy – mówił: Możesz to zrobić.

Po kilku krokach była po drugiej stronie. A potem nadeszła tyrolka. Instruktor przypiął ją do liny.

– Gotowa? – zapytał.

Julka kiwnęła głową i… odpuściła uchwyt.

Świst!
Leciała między drzewami, krzycząc i śmiejąc się jednocześnie. Kiedy jej stopy dotknęły platformy, roześmiała się na głos.

– CHCĘ JESZCZE RAZ!

Gdy zeszła na ziemię z twarzą rozpromienioną jak słońce nad placem zabaw, Jakub wiedział, że jego kolej właśnie nadeszła.

– No dobra – westchnął. – Grawitacjo, proszę, współpracuj.

Wspinał się po drabinie całkiem sprawnie, choć każdy szczebel wydawał się jak test z fizyki – o ruchu, sile i równowadze.

Na pierwszej platformie zatrzymał się.

– Mostek z desek zawieszonych na linach – mruknął. – Wahadło pod stopami. Trudność: średnia. Ryzyko: pozorne.

Postawił krok. Deska zakołysała się lekko. Drugi krok. Lina napięła się i znów puściła. Ręce zacisnęły się na poręczach. Potem trzeci krok – i Jakub zrozumiał, że… nie jest tak źle.

Z dołu słychać było doping:

– Dasz radę! – wołała Julka.
– Jesteś jak statystyka sukcesu! – dodał tata, próbując pomóc humorem.

Jakub nie odpowiedział – był zbyt skupiony. Ale uśmiechnął się lekko i przeszedł mostek do końca. Na tyrolce wrzasnął tylko raz. Dla zasady.

Na ziemi został jeszcze tata. Z rękami w kieszeniach, z miną mam nadzieję, że nikt nie widzi, jak się ociągam.

– Twoja kolej – powiedziała mama z uśmiechem, podając mu kask.

– Myślałem, że… może tylko będę dokumentował – mruknął tata, wskazując telefonem w powietrze.

– Ale przecież mówiłeś, że byłeś już kiedyś w parku linowym – zauważyła Julka, podejrzliwie mrużąc oczy.

– Byłem. Tylko… na niższym poziomie. Taki metr nad ziemią. Dla… krasnali.

Antek podszedł do taty i spojrzał na niego z powagą.

– Chodź. Jak się boisz, to ja pójdę z tobą. I będę mówił zabawne rzeczy.

– Ty… pójdziesz ze mną? – zdziwił się tata.

– Jasne. Jesteśmy drużyną. Huragan i Tata.

Tata uśmiechnął się i wziął głęboki oddech.

– Dobra. Idziemy.

Razem wspięli się na trasę. Antek z gracją lemura pokonywał kolejne przeszkody, czasem stając tyłem i mówiąc:

– Patrz, tato! Teraz patrzę do tyłu i nic nie widzę! Super, co?

Tata przesuwał się powoli, uważnie. Na jednej z przeszkód – mostku z kołyszących się lin – zatrzymał się i spojrzał w dół.

– Może tu zostanę na chwilę… popatrzę na drzewa… – wymamrotał.

Z dołu rozległ się głos Julki:

– Tato, możesz zejść! Nie musisz niczego udowadniać!

Tata spojrzał w stronę córki, uśmiechnął się i odpowiedział:

– Wiem. Ale czasem człowiek sam przed sobą musi.

I ruszył dalej. Krok po kroku. Z zaciśniętymi zębami, potem z lekkim uśmiechem, a na koniec z triumfalnym:

– A NIE MÓWIŁEM, ŻE GRAWITACJA DZIAŁA W OBIE STRONY?!

Na końcu trasy cała rodzina spotkała się na wspólnej platformie. Uściski, śmiech, radość. Mama rozdała „medale” – patyczki przywiązane do sznurków, z narysowanymi twarzami.

– Medal za styl – dla Julki.
– Medal za odwagę – dla Jakuba.
– Medal za tempo – dla Antka.
– Medal za determinację – dla taty.

Tata spojrzał na swój medal i pokiwał głową.

– Pasuje mi. Determinacja brzmi, jakby nie było łatwo – ale się udało.

W drodze do domu opowiadali sobie, jak wyglądało wszystko z ich punktu widzenia.
Wieczorem dzieci narysowały na kartce tytuł: „Rodzinne Wyjście Odwagi” i powiesiły go na lodówce.

Julka dopisała jeszcze ołówkiem:

„Wysokość to tylko liczba. A serce – ono się nie mierzy w metrach.”

Jak podobała Ci się bajka?

Naciśnij odpowiednią liczbę gwiazdek 🌟

Średnia ocena: 4.8 / 5. Liczba oddanych głosów: 23

Oddaj pierwszy głos!

Przykro nam, że bajka nie przypadła Ci do gustu 😟

Pomóż nam się poprawić 🚀

Powiedz, czego zabrakło Ci w tej bajce

Jestem założycielem bloga i autorem bajek na bajkidoczytania.online. Po latach tworzenia opowieści "do szuflady" zdecydowałem się regularnie publikować je na blogu. Mam nadzieję, że Ty i Twoje dziecko znajdziecie tu coś dla siebie :)

Będzie mi bardzo miło, jeśli zostawisz komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zadbaj o rozwój dziecka dzięki e-bookom pełnym wartości i przygód!

Moje e-booki dla dzieci to:

  • ✨ Wspólne wieczory z bajką – spokojniejszy sen i silniejsza więź
  • 💡 Historie, które uczą odwagi, empatii i współpracy!
  • 📱 Dostępne od razu w formie PDF/EPUB
  • 💰 Tylko 15 zł za książkę pełną przygód!

👉 Zaczynam przygodę!