
Drużyna Asów – Baseball
Poranny chłód miał w sobie coś wiosennego, choć kalendarz stanowczo wskazywał na koniec lutego. Przed budynkiem Szkoły Podstawowej nr 7 z ziemi zaczęły wyglądać pierwsze, nieśmiałe źdźbła trawy, a słońce ślizgało się po oknach tak, jakby zaglądało do środka z pytaniem: co dziś gracie?
Na korkowej tablicy w holu, między ogłoszeniem o konkursie recytatorskim a grafiką dyżurów w stołówce, zawisł nowy plakat. Alan Tokarz, trzymając w dłoni kanapkę i opierając drugą nogę o kaloryfer, przeczytał głośno:
Szkolny turniej baseballowy – piątek – drużyny 5-osobowe
+1 pkt Fair-Play za złapanie piłki z wyskoku
– Turniej kijem i piłką! – zawołał. – Biorę kij, biegam, wygrywam!
– Czyli tak jak zwykle – mruknęła Basia Płonka, poprawiając okulary w miętowych oprawkach. – Ale baseball to nie sprint na hura, tylko gra pozycji. I strategii.
– Strategii na to, żeby zgubić piłkę w niebie? – wtrącił Kajetan Bayo, trzymając w rękach jabłko, z którego wygryzł już kształt półksiężyca. – Może jeszcze dostaniemy rakietę?
Daria Kaczmarek, oparta plecami o ścianę, przeglądała filmik pokazowy z zasadami gry.
– Trzy bazy, jeden dom. Piłka z ręki, kij z plastiku. Biegasz dopiero wtedy, gdy piłka poleci – wyjaśniła.
– A ja? – zapytał Igor Leśniewski. – Mam być bramkarzem?
– Tu nie ma bramek – uśmiechnęła się Basia. – Ale przy twoim zasięgu… możesz złapać coś z chmur.
Zośka Bałtycka nie powiedziała nic. Spojrzała na plakat jeszcze raz, potem na resztę drużyny, i tylko skinęła głową – jakby już ustalała skład.
Na boisku ustawiono prowizoryczne bazy z gumowych mat, plastikowe kije i kolorowe piłki wielkości pomarańczy. Trener Wiktor Sawicki narysował kredą schemat gry i ustawił się z tabliczką jak sędzia w westernie.
– Uderzenie. Bieg. Punkt. To wasz nowy alfabet – powiedział. – Trzy próby, by trafić. Kto nie zdąży do bazy, wypada. Kto złapie piłkę z wyskoku – bonus Fair-Play. A reszta? Reszta to gra.
Rozgrzewka zaczęła się jak zwykle. Alan od razu złapał kij i próbował zamachnąć się z całej siły. Piłka przeleciała mu obok kolan.
– Ej! Kto przesunął powietrze? – rzucił z udawaną pretensją.
Basia starała się skupić resztę drużyny. Kajetan żonglował piłką na kolanie, Igor trzymał rękawicę do góry nogami, a Daria liczyła kroki między bazami.
Zośka w ciszy odbijała piłkę o ziemię.
– Skład mam gotowy – powiedziała cicho. – Wchodzę na boisko za Darię w trzeciej zmianie.
Piątkowe popołudnie. Trawa była jeszcze nieco wilgotna, ale słońce grzało tak, jakby mecz miał potrwać do czerwca. Drużyna 5B już czekała, ustawiona w równym szeregu, z poważnymi minami i własnymi rękawicami. Ich kapitan – wysoki chłopak z rudą grzywką – spojrzał na Alana z lekkim uśmiechem.
– Słyszałem, że szybko biegasz. Ale czy trafiasz?
– Tylko wtedy, gdy trzeba – odpowiedział Alan, choć nie był do końca pewien, czy to prawda.
Mecz ruszył.
Basia weszła pierwsza. Uderzyła lekko – piłka potoczyła się po trawie, a ona dotarła spokojnie do pierwszej bazy. Alan stanął na środku. Zamach, podmuch, trafienie. Piłka poleciała wysoko, aż nad ręce przeciwnika.
– Leć! – krzyknęła Daria z bazy.
Alan dobiegł do drugiej. Basia była już na trzeciej. Igor, który stał jako ostatni, nie trafił w pierwszej próbie, ale w drugiej posłał piłkę tuż nad ziemią. Punkt. Jeden do zera dla Asów.
W kolejnych zmianach wynik oscylował między remisem a jednopunktową przewagą. Daria podała do Basi, a ta obróciła się i podała dalej – niezgodnie z zasadami. Punkt przepadł. Kajetan machał kijem z takim impetem, że raz zakręcił się wokół własnej osi. Ale kiedy przyszła jego kolej do łapania – odbitą piłkę chwycił w powietrzu, wykonując półobrót.
– Bonus! – zawołał trener, unosząc w górę tabliczkę.
W trzeciej zmianie Zośka weszła za Darię. Na twarzy nie miała emocji, ale gdy uderzyła – piłka poszybowała w najdalszy kąt boiska. Alan przebiegł przez bazy jak cień w letni dzień. Zośka dotarła na drugą. Basia podeszła z kolejnym uderzeniem – tym razem wybierając bieg Kajetana.
Cztery do czterech. Ostatnia tura.
Kapitan 5B uderzył mocno, ale piłka poszybowała na prawo. Igor złapał ją w locie, tuż nad trawą. Przeciwnicy nie zdobyli punktu. Teraz szansa należała do Asów.
Basia uderzyła miękko. Alan wyczekał. Kiedy piłka dotknęła trawy – ruszył. Jeden krok, drugi, trzeci… minął pierwszą bazę.
Kajetan stanął na końcu. Gdy trener rzucił piłkę, chłopak zamachnął się – nie za mocno, nie za lekko. Tak, jak trzeba. Piłka poleciała tuż nad głowami przeciwników. Alan wbiegł do „domu”.
Punkt. Pięć do czterech. Asy wygrały.
Po meczu kapitan 5B uścisnął Alanowi rękę.
– Masz nogi jak błyskawica, ale dziś to twoja cierpliwość zrobiła różnicę.
Basia zamknęła swój notes, gdzie zapisała wszystkie rundy, podania i punkty.
– Zwycięstwo to jedno, ale ten bonus – dodała, wskazując kciukiem Kajetana – to była wisienka.
Trener Sawicki napisał kredą na tablicy:
Baseball to gra pauz – nie każda cisza to przerwa, czasem to plan.
Kajetan złapał kij baseballowy i kręcąc nim nad głową, zaśpiewał:
– Z kijem przez świat, po bonus i blask!
A echo jego głosu rozlało się po boisku, niosąc w sobie radość wygranej… i przeczucie nowej przygody.
