
Księżniczka Aleksandra – Rozdział 1.

Cześć!
To pierwszy rozdział mojego nowego e-booka „Księżniczka Aleksandra”.
Możesz zapoznać się z historią przed decyzją o zakupie 🙂
Link do zakupu znajdziesz na końcu bajki. Kolejne rozdziały nie pojawią się na blogu.
Poznajcie Aleksandrę. Ta wysoka dziewczyna o szatynowych włosach opadających na ramiona jest uwielbiana przez każdą żywą istotę, która ją spotkała. Ma bystre i wyraziste spojrzenie, które w mig dostrzeże każdy najmniejszy szczegół. Jednak to za dobroć jej serca wszyscy tak ją uwielbiają. W całej Thalamarii nie ma chyba nikogo, kto nie słyszałby o jej bohaterskich uczynkach. Zawsze pełna uśmiechu i radości, pomaga każdemu, kto znajdzie się w potrzebie.
No, i jest też księżniczką Thalamarii. To dość istotne. Jej ojciec – Jurand – zasiada na tronie królestwa od ponad dwudziestu lat. Nigdy w historii tej krainy jej mieszkańcom nie żyło się tak dobrze, jak za czasów Juranda. Nawet za poprzedniego króla – Wiktora, dziadka Aleksandry i ojca Juranda – tak nie było.
Thalamaria to przepiękne miejsce. Usłane zielonymi łąkami i złocistymi polami zbóż, przeplatających się z ukwieconymi pagórkami i bujnymi lasami, jest domem dla wielu mieszkańców i zwierząt. Wszyscy żyją tu w dobrobycie i wzajemnej przyjaźni. Można powiedzieć, że jest to wręcz magiczna kraina, choć do tego brakuje jej chyba smoków.
Królestwo funkcjonowało wspaniale. Każdy z mieszkańców, czy to mieszkający w zamku czy w okolicznych wioskach, miał swoje obowiązki. Rycerze od rana czyścili broń i trenowali młodych adeptów. Sklepikarze oferowali swoje produkty na drewnianych ladach, a wędrowni handlarze przywozili do zamku nowe towary z okolicznych krain. Chłopi zajmowali się dostarczaniem jedzenia i uprawą roli. W karczmach Thalamarii można było zjeść najlepsze przysmaki –wspaniałe wypieki lokalnych piekarzy, ryby ze świeżego połowu i mięsne wyroby przyrządzone przez okolicznych myśliwych.
Pewnego poranka Aleksandra otrzymała wiadomość od posłańca, że w pobliskiej wiosce doszło do awarii koła wodnego.
– Księżniczko, księżniczko! – Po zamkowych korytarzach rozległo się wołanie pędzącego posłańca. Jego wysoki, zdyszany głos przykuł uwagę samego króla Juranda, który wychylił głowę ze swojej komnaty.
– A cóż to za nagła sytuacja, chłopcze? Gdzie tak pędzisz? – zapytał.
– Najdroższy królu, w Mistrali doszło do awarii koła wodnego. Cały młyn stanął, a wraz z nim praca. Sołtys wsi polecił od razu powiadomić księżniczkę, ponoć taki jej rozkaz – powiedział, kłaniając się przed królem.
– Jej rozkaz? W sprawie młyna? – Jurand podniósł brwi ze zdziwienia. – Motyla noga, po co im księżniczka do naprawy młyna?
– Najdroższy królu, wybacz, jeśli niesłusznie zawiadomiłem – odpowiedział posłaniec, kłaniając się ponownie.
– To nie twoja wina, chłopcze. Znając moją córkę, to z pewnością jej pomysł. O, właśnie idzie, sama nam się wytłumaczy. – Jurand wskazał ręką na idącą korytarzem Aleksandrę.
– Córko, ten posłaniec przybył cię powiadomić, że w Mistrali doszło do awarii koła wodnego. Ponoć to twój pomysł, abyś o tym od razu wiedziała. – Król spojrzał na córkę podejrzliwie.
– Ależ oczywiście, ojcze. Władcy powinni być świadomi wszystkich problemów mieszkańców królestwa. Zarówno tych małych, jak i dużych – odpowiedziała z przekonaniem.
– I co zamierzasz uczynić? Przecież sołtys poradzi sobie z naprawą.
– Owszem, poradzi sobie, ale z moją pomocą pójdzie to znacznie szybciej. Jak ci na imię, chłopcze? – Aleksandra zwróciła się do posłańca.
– Mikołaj, wielebna księżniczko. – odpowiedział, schylając głowę.
– Mikołaju, udamy się razem do Mistrali i jeszcze dziś przywrócimy młyn do pracy. – rzekła Aleksandra. Choć zwróciła się do Mikołaja, tak naprawdę mówiła do swojego ojca.
– Weź ze sobą kilku rycerzy, nie powinnaś tak sama podróżować.
– Dziękuję, ale tu z pewnością przydadzą się bardziej. Zniszczony młyn raczej nie jest tak groźny.
– Ach, dziecko – westchnął Jurand, uśmiechając się.– Czasami nie wiem, jakim cudem udało nam się tak dobrze cię wychować. Jedź i pomóż mieszkańcom. Wszyscy będą ci bardzo wdzięczni. – Jurand uśmiechnął się do Aleksandry, a ta jedynie odmachała mu, pędząc już w kierunku wyjścia z zamku.
Po dotarciu do Mistrali Aleksandra napotkała przy uszkodzonym kole wodnym większość mieszkańców wsi.
– Księżniczka Aleksandra we własnej osobie! Jak miło, że przybyłaś nam pomóc – przywitał się sołtys Jakub, podając rękę księżniczce.
– Jakubie, przecież wiesz że każdy problem mieszkańców, to problem królestwa. Poza tym, każda okazja do odwiedzenia was jest dobra – odpowiedziała z uśmiechem, zsiadając z konia. – No to w czym rzecz, Jakubie? Mikołaj opowiedział mi po drodze, że koło wodne przestało działać. Wiecie już, dlaczego?
– Tak, kamień uderzył w drewniane deski napędzające koło i wyrwał dwie z nich. Bez nich koło nie ruszy i młyn nie ma jak działać. Zobacz, o tutaj. – Sołtys zaprowadził księżniczkę do miejsca awarii.
Księżniczka obejrzała dokładnie uszkodzone koło wodne. Wspomniane deski były całkowicie wyrwane i koło napędzające młyn nie mogło pracować. Bez młyna zaś, nie będzie świeżej mąki, a więc również pieczywa.
– Posłałeś już kogoś do Ludwika po nowe deski?
– Tak księżniczko, dwóch chłopów, jednak jeszcze nie wrócili. Pewnie zagadali się z Ludwikiem, wiesz jaka z niego gaduła.
– Jak na kogoś, kto mieszka sam pośrodku lasu, to faktycznie lubi poplotkować – odpowiedziała, śmiejąc się.
– Mikołaju – Księżniczka zwróciła się do posłańca. – Ponownie będę musiała pożyczyć twojego konia.
– Ależ oczywiście, księżniczko –odpowiedział Mikołaj, kłaniając się.
Księżniczka całą drogę wypatrywała śladów chłopów, którzy mieli udać się do Ludwika zaraz po wypadku. Gdyby wyruszyli w drogę powrotną wtedy, kiedy Mikołaj skierował się do zamku, już dawno byliby z powrotem. Czyżby Ludwik faktycznie mógł ich aż tak zagadać?
Leśniczy Ludwik nie mieszkał daleko, raptem kilkadziesiąt minut drogi leśną ścieżką. Był samotnym mężczyzną, mieszkającym ze swoim rudym kotem, którego nazwał Mofo. Całymi dniami przesiadywał w okolicznym lesie i zastać go akurat w domu było dużym wyczynem. Uwielbiał leśne zwierzęta, i była to sympatia odwzajemniona, więc większość swojego czasu spędzał właśnie z nimi.
Kiedy Aleksandra zbliżała się do chaty drwala, jej wzrok przykuły odciski stóp dwóch osób na ścieżce. Co dziwne, pojawiły się znikąd na środku ścieżki. Wyglądało to tak, jakby chłopi biegli do Ludwika gęstym lasem i dopiero tu zdecydowali się wejść na ścieżkę. Jednak po kilku krokach księżniczka dostrzegła, że obok śladów dwóch chłopów pojawiło się kilka kolejnych. Trzy, może cztery osoby, nie licząc śladów, które miały należeć do chłopów. Księżniczka jechała i przyglądała się kierunkowi śladów, które po chwili całkowicie zniknęły. Aleksandra zatrzymała konia w miejscu, gdzie ślad się urywał.
– Dziwne – powiedziała do siebie. – Dwie osoby, dość spore ślady. To muszą być chłopi Jakuba. Ale te mniejsze ślady? Nieco głębsze… – Aleksandra, zeszła z konia i przykucnęła przy ostatnich śladach, dotykając ich ręką.
Wtem dziwny szelest przywrócił jej czujność. Coś poruszyło się wśród drzew. Aleksandra zerwała się na nogi i spojrzała przed siebie, trzymając rękę na swoim mieczu. Problem w tym, że przed nią była dość przejrzysta część lasu z rzadko rosnącymi drzewami, a mimo to nikogo nie ujrzała. Spojrzała pod nogi, ale ciągnęły się tu jedynie korzenie Wielkiego Dębu. Ludwik twierdził – choć nikt nie wie, czy było tak naprawdę – że było to pierwsze drzewo w tym lesie. Jego korzenie rozchodziły się na wszystkie strony lasu i wiły się pomiędzy ściółką.
Aleksandra otrząsnęła się, spojrzała raz jeszcze na dziwnie kończące się ślady, ale ostatecznie wskoczyła na konia i kontynuowała jazdę do leśniczego.
Kiedy dotarła na miejsce, ku swojemu zdziwieniu zastała Ludwika w domu, o czym świadczyły wysokie buty stojące na ganku. Mężczyzna siedział wygodnie w fotelu i popijając herbatę, czytał książkę. Tętent kopyt konia zwrócił jego uwagę.
– Och, toż to sama księżniczka Aleksandra! Czemu zawdzięczam ten zaszczyt?
– Ciebie również miło widzieć Ludwiku. Nie za spokojnie u ciebie? W Mistrali zepsuło się koło wodne i wszyscy liczą na twoją pomoc.
– Koło wodne? Ile desek? Dwie? Cztery? Mam kilka idealnych, zaraz je przyniosę. Napijesz się herbaty?
– Dziękuję Ludwniku, ale chłopi bardzo na mnie liczą. Czekaj… nie słyszałeś nic o tym kole? Jakub wysłał dwóch chłopów do ciebie, już pół dnia temu. Powinni tu już przecież być.
– Pół dnia temu? To ze dwa razy zdążyliby się tu dostać. I to pieszo. – Ludwik odpowiedział nieco rozbawiony, jednak szybko zauważył wyraz twarzy Aleksandry. Ewidentnie martwiła się o tych chłopów. – Być może zeszli z drogi i wrócą dopiero jutro? Wiesz, jak to z chłopami. Jak nie naprawią, to nie będzie roboty i mają dzień wolnego – kontynuował, sam nie do końca wierząc w to, co mówi.
– Widziałam ich ślady po drodze. Pojawiły się nagle, jakby szli lasem i nagle weszli na ścieżkę. Ale zaraz przy nich pojawiły się mniejsze ślady, nieco głębsze, cięższe. A po chwili wszystkie zniknęły w lesie.
– To faktycznie zastanawiające. Tylko co to mogły być za ślady? Centaury nie żyją w tym lesie od pokoleń. Krasnali też już nie ma. Ech, za tymi to człowiek tęskni. Wpadały w sześcioro i cały wieczór potrafiły przegadać. A potem jak kamień w wodę. Zniknęły z dnia na dzień.
Ludwik zauważył, że Aleksandra jest przejęta losem chłopów i przytakuje mi jedynie z grzeczności, a myślami jest gdzie indziej.
– Aleksandro, poczekaj tu, a ja przyniosę ci te deski, musze je tylko nieco wykończyć. Być może chłopi zgubili drogę i wrócili do Jakuba. Jeśli nie, to jutro osobiście pomogę w poszukiwaniach.
Księżniczka podziękowała mu delikatnym uśmiechem.
Ludwik udał się na tył swojej chatki, skąd zaczęły dobiegać odgłosy heblowania desek. W tym czasie Mofo całkowicie nieświadomy sytuacji postanowił zwrócić na siebie uwagę księżniczki i zaczął chodzić wokół jej stóp i ocierać się o nią swoim ogonem, mrucząc przy tym delikatnie. Kiedy Aleksandra pozostawała niewzruszona, wskoczył na stolik i przeciągnął się jak struna, jednocześnie prezentując swoje długie pazury. Aleksandra w końcu spostrzegła kota i kiedy tylko zbliżyła do niego swoją rękę, Mofo położył się na plecach, prosząc o głaskanie.
– Może ty ich widziałeś, co? –zwróciła się do kota, głaszcząc go po karku – Takiemu czujnemu kotu nie umknęłaby nawet mysz, a już na pewno nie dwóch chłopów.
Dziewczyna głaszcząc machinalnie kota, rozmyślała nad śladami jakie zobaczyła w lesie. Były zbyt małe na ludzi, a zbyt bliskie siebie na jakąś zwierzynę. I czemu nagle się urwały?
– I gotowe. Te deski powinny się idealnie nadać. – Głos Ludwika wyrwał ją z przemyśleń.
– Ach, tak. Deski. Dziękuję ci, Ludwiku. Jesteś wspaniały.
– Ja? To przecież moja praca. To od ciebie nikt nie wymaga, że będziesz uganiać się za deskami do naprawy młyna we wsi. A mimo wszystko zawsze jesteś pierwsza do pomocy – odpowiedział roześmiany Ludwik. – Na pewno nie napijesz się herbaty?
– Dziękuję, ale im szybciej je dostarczę, tym szybciej mam nadzieję odnajdę tych chłopów. Coś tu nie gra.
Aleksandra zauważyła, że mężczyzna utkwił nieruchome spojrzenie w niebie. Ludwik kompletnie jej nie słuchał.. Zobaczyła, jak szczęka leśniczego powoli opada.
– Ludwiku? Wszystko w porządku?
Ludwik uniósł rękę i wskazał na punkt, w który patrzył, ale nie wypowiedział ani słowa. Aleksandra odwróciła się i momentalnie upuściła deski na ziemię.
W oddali na niebie latał smok. Purpurowo-bordowy smok. Krążył po niebie i co chwila zionął wielką strugą ognia. Na zmianę wznosił się w powietrze i nurkował, by znów zaatakować.
– Zamek! Tata! Smok atakuje nasz zamek! – Aleksandra chwyciła w pośpiechu upuszczone deski i wręcz wskoczyła na konia, by za moment pędzić już przez las w stronę zamku. Ta trasa zwykle zajmowała godzinę, ale w tym tempie dotrze tam w pół godziny. Pędziła, przecinając powietrze, a koń użyczony jej przez posłańca zdawał się w pełni rozumieć sytuację i gnał ze wszystkich sił.
Kiedy wyjechała z lasu, zamek był już widoczny na horyzoncie. Ogień wydobywał się z zachodniej wieży, a smok nadal nie ustępował. Najszybsza droga do zamku z chatki Ludwika biegła przez Mistralę. Przejeżdżając więc przez wioskę, Aleksandra zrzuciła z konia dwie deski w pobliżu zepsutego koła wodnego. Cała wioska była jednak opustoszała. Kobiety i dzieci wyglądały przerażone z okien domów, a wszyscy chłopi wraz z sołtysem, chwycili co mieli pod ręką i ruszyli w stronę zamku pomóc w walce ze smokiem.
Aleksandra spotkała ich kilka minut drogi przed zamkiem. Mimo iż przemieszczali się pieszo, to ich tempo można było porównać do ciężkiego wozu kupieckiego z kilkoma końmi. Aleksandra zrównała się z Jakubem prowadzącym grupę chłopów.
– Jakubie! Co tu się dzieje? Dostrzegłam to coś, kiedy rozmawiałam z Ludwikiem.
– Ludzie mówią, że to smoczyca. Że Viorana wróciła.
– Smoczyca? Ten smok ma imię? Co to ma znaczyć? Jak to wróciła?
– Legenda mówi, że zamek Thalamarii powstał dzięki smokom. I że jeden z nich wróci, aby odebrać to, co do nich należy. To musi być to. Co innego przyzwało by tu najprawdziwszego smoka?! – W głosie Jakuba słychać było gotowość do walki i odwagę. Jednak smok przerażał nawet jego.
Aleksandra nie miała czasu do stracenia. Ponownie przyśpieszyła galopu i pędziła w stronę zamku.

To dopiero początek!
Mam nadzieję, że historia Ci się podobała 😊
Jeśli chcesz dowiedzieć się, co było dalej, zachęcam do zakupu e-booka.
Całość historii to ponad 140 stron, co odpowiada długości ponad 20 bajek jakie znasz z bloga.
E-book jest w stałej cenie 15 zł, a każdy zakup wspiera działanie mojego bloga ❤️

