
Smoczy strażnik – 8: Cień powraca
W Cytadeli zawsze unosiło się ciepło – ciepło magii, ognia i smoczej pewności siebie. Ale dziś poranek był inny. Cisza wydawała się bardziej sztywna niż zwykle, a powietrze – dziwnie nieruchome.
Na południowym placu, jak co dzień, Rokan, Strażnik ognia, prowadził pokaz dla młodych smoków. Zbierały się wokół niego jak iskry wokół ogniska – zapatrzone, pełne zachwytu.
– Patrzcie i uczcie się – ryknął z dumą. – Ogień jest w was! Trzeba go tylko wydobyć!
Uniósł głowę, stanął dumnie, wziął głęboki wdech i… nic.
Nie pojawiło się nic.
Tylko delikatny syk, jak powietrze uchodzące ze starego pęcherza.
Rokan odchrząknął. Spróbował raz jeszcze. I jeszcze.
Wokół zapadła niezręczna cisza.
– No proszę… mała awaria – rzucił z wymuszonym śmiechem. – Nawet wulkan czasem musi odpocząć.
Ale młode smoki już szeptały między sobą, zerkając na siebie nerwowo. A Rokan, mimo prób zachowania dumy, wyglądał na wyraźnie zaniepokojonego.
Tego samego dnia w lodowych korytarzach Glaciena ćwiczyła w samotności. Jej dech zwykle zamieniał powietrze w błękitne rzeźby, a jedno spojrzenie wystarczało, by mróz zawirował w powietrzu jak śnieżna burza.
Ale dziś… lód się nie słuchał.
Zaklęcia rozpływały się jak mgła nad jeziorem. Zamiast lodowej kolumny – pojawiał się zaledwie cienki szron, który po sekundzie znikał.
– Nie – szepnęła. – Coś tu nie gra…
Dotknęła lodu, który jeszcze niedawno był jak skała. Teraz rozpływał się pod jej łapą.
– Coś się dzieje – powiedziała Flavia, gdy wieczorem usiedli z Lumo na jednym z balkonów Cytadeli.
– Wiem – odparł. – Wiem to od dawna.
W powietrzu unosiło się napięcie. Młode smoki szeptały o tym, że ktoś stracił płomień. Ktoś inny – lodowy oddech. Ktoś jeszcze – nie potrafił już wzbić się tak wysoko.
A potem… wydarzyło się coś, co zaskoczyło wszystkich.
Seravax wrócił.
Rada zebrała się tego samego dnia. Sala obrad wypełniła się szmerem skrzydeł i stukotem pazurów. Nikt nie spodziewał się tego, co miało nadejść.
I wtedy, bez ostrzeżenia, przez bramę przeszedł on.
Seravax. Starszy Strażnik ognia. Zaginiony od tygodni. Legendarny. Milczący.
Ale teraz był… inny.
Wychudzony. Cichy. Jak cień dawnego siebie. Łuski matowe. Oczy zmęczone.
Rokan zerwał się z miejsca.
– Gdzie byłeś?!
Seravax spojrzał na niego długo. A potem tylko powiedział:
– To się zaczęło. Ale nie wszyscy chcą to zobaczyć.
I usiadł w kącie sali.
Zapadła cisza tak gęsta, że aż lód na ścianach zaparował.
Lumo stał w korytarzu, próbując usłyszeć cokolwiek przez drzwi. Dochodziły do niego tylko odległe szepty i szuranie.
Podszedł do wejścia. Przed nim stał lodowy strażnik.
– Chcę wejść. Słyszałem Umbrena. Byłem w ruinach. Pomogłem Glacienie.
Strażnik nie drgnął.
– Rada jest zamknięta.
– Ale ja… ja jestem częścią tego wszystkiego!
– Nie jesteś Strażnikiem.
To zdanie wbiło się w Lumo jak cierń.
Nie powiedział już nic. Po prostu odszedł.
Kiedy Lumo wrócił do swojej groty, nie było w nim złości. Nie tym razem. Była tylko… frustracja. I coś jeszcze – coś, czego nie potrafił nazwać.
Nie wiedział, czy czuje się odrzucony, czy może… zaniepokojony samym sobą.
Bo gdy inni tracili moce – on nie tracił nic.
Zionął ogniem. Bez problemu. Wzniósł się w powietrze. Bez oporu. Jego moc nie słabła. Wręcz przeciwnie – czuł się silniejszy. I to właśnie go przerażało.
– Może ty jesteś… po prostu wyjątkowy? – zaproponował Chlapek, siedząc na stosie zrolowanych zwojów. – Może jakiś nowy typ smoka? Smok turbo?
– A może… coś ze mną nie tak – odpowiedział Lumo cicho.
– Och, nie zaczynaj znowu. Jesteś inny – no to co? Inność to nie choroba.
Lumo nie odpowiedział. Wyszedł z groty, zostawiając Chlapka w połowie zdania, i ruszył w stronę wysokiego balkonu widokowego, z którego można było zobaczyć całe Aurum.
Chwilę później dosiadła się do niego Flavia.
Przez chwilę siedzieli w milczeniu. W dole, pośród skał i mgieł, widać było smoki ćwiczące loty. A raczej… próbujące. Niektóre opadały zbyt szybko. Inne nie podnosiły się wcale.
– Widziałem Rokana – powiedział Lumo. – Nie zapalił nawet iskry.
Flavia skinęła głową.
– A Glaciena nie potrafiła utrzymać lodowego ostrza przez więcej niż chwilę.
– Tylko ja… – zaczął Lumo, a potem urwał.
Flavia spojrzała na niego łagodnie.
– Jesteś silny, Lumo. Ale nie dlatego, że nie tracisz. Tylko dlatego, że myślisz o tym, co to znaczy.
– A jeśli… to nie siła? A jeśli to coś, co zostawił… on? Umbren?
– I co wtedy?
– Może… może nie powinienem mieć tej mocy?
Flavia otuliła go skrzydłem.
– Lumo… moc nie jest dobra ani zła. Ale to, kim jesteś, kiedy ją masz, czyni różnicę.
Lumo spuścił głowę.
– Nie mogę nic zrobić. Nie chcą mnie nawet wpuścić na obrady.
Flavia spojrzała w dal. Jej głos był spokojny, ale stanowczy.
– Kiedy wszystko się wali – liczy się nie to, kim byłeś, ale kim zdecydujesz się być teraz.
Późnym wieczorem Lumo odszedł od Cytadeli. Nie w pośpiechu. Po prostu… potrzebował przestrzeni.
Usiadł na skraju jednej z lewitujących skał i spojrzał na niebo. Gwiazdy wydawały się chłodniejsze niż zwykle.
Zamknął oczy i spróbował zionąć ogniem – dla pewności. Działał. Gładko. Cicho. Bez wysiłku.
A jednak coś było nie tak.
Czuł, jakby w nim… coś się otwierało. Jakby do środka wlewało się więcej energii, niż był w stanie objąć.
Wtedy coś zobaczył.
Daleko na horyzoncie, tam, gdzie niebo stykało się z czarnymi górami, unosiła się cienka smuga dymu.
Nie szara. Nie biała. Nie srebrna. Czarna.
Lumo zamarł. Nie był pewien, czy to rzeczywistość, czy kolejny szept. Ale wiedział jedno:
Cień powracał. I tym razem… nie miał zamiaru się ukrywać.




